Zdjęcie: Bartłomiej Sowa
„Teatr Nowy ma
przyciągać różne pokolenia widzów”
Z
Piotrem Kruszczyńskim, dyrektorem
Teatru Nowego w Poznaniu, rozmawiał Mateusz
Frąckowiak.
Na początek chciałbym zapytać o
frekwencję. Jak była średnia widzów w sezonie 2013/2014?
Wysoka,
ponad 86%, z czego jestem bardzo zadowolony.
Które z tegorocznych premier
cieszyły się największą popularnością?
Wiadomo,
że w tej chwili naszym największym przebojem są „Dziady”. Spełniają one
oczekiwania sporej grupy bywalców teatru, zarówno festiwalowych jurorów, jak i
krytyków teatralnych, którzy ocenili je bardzo wysoko, no i przede wszystkim
widzów. Ci przychodzą do nas przekonani, że zobaczą kolejną wersję lektury
szkolnej, a tymczasem my przygotowaliśmy im nie lada niespodziankę.
Pierwszą premierą poprzedniego
sezonu była „Lekcja”, na podstawie dramatu Eugène’a Ionesco. Co sprawiło, że
postanowił pan powierzyć reżyserię tego spektaklu Waldemarowi Szczepaniakowi?
Co
jakiś czas aktorzy Nowego zgłaszają mi swoje inicjatywy, zmierzające do
realizacji spektaklu. Kilkoro z nich ma za sobą reżyserskie doświadczenia,
należy do nich między innymi Waldemar Szczepaniak. W przypadku
"Lekcji" mieliśmy do czynienia ze specyficzną sytuacją - aktor musiał
być zarówno reżyserem, jak i odtwórcą głównej roli. Nigdy nie jest to łatwe
zadanie, ale z doświadczeniem Waldka Szczepaniaka spokojnie można było wierzyć,
że przedstawienie okaże się ciekawym wydarzeniem.
W takim razie dlaczego „Lekcja”
spotkała się z chłodnym przyjęciem zarówno ze strony widzów, jak i krytyków?
Nie
dostrzegłem chłodnego przyjęcia widzów. Wręcz przeciwnie: spektakl wciąż budzi
liczne kontrowersje. Jeśli chodzi o recenzje, to od pewnego czasu nie czytam
opinii zawartych na przykład w dziennikach. Trudno je nawet nazwać recenzjami,
są to raczej popularne notki służące temu, aby poinformować widzów o spektaklu
i zawrzeć subiektywną ocenę. Prawdziwe recenzje w prasie codziennej dawno poszły
w zapomnienie. Prawdopodobnie z przyczyn ekonomicznych. A szkoda.
W październiku Jerzy Satanowski
wystawił „Mister Barańczaka”. Zdaje się, że jest to przedstawienie szczególnie
panu bliskie ze względu na postać Stanisława Barańczaka.
Pani
Barańczakowa - mama poety - leczyła mi zęby. Mieszkała na podwórku, na którym
się wychowywałem i była bardzo szanowaną postacią. Samego pana Stanisława nie
miałem okazji poznać w tamtym czasie. Stało się to dopiero wtedy, kiedy
przyjechał do Teatru Nowego na pierwsze próby „Króla Leara” z Tadeuszem
Łomnickim. Specjalnie na potrzeby tej premiery był tłumaczem dramatu
Shakespeare’a. Ale „Mister Barańczak” jest bliski mojemu sercu także ze względu
na Jerzego Satanowskiego - człowieka, który stworzył specyficzną autorską formę
literacko-muzycznych widowisk, w tym kilku ważnych premier w naszym teatrze.
Jego najnowsza propozycja okazała się świetną kontynuacją tego nurtu.
Jaki czynnik zadecydował, że
spektakl ten został przeniesiony ze Sceny Nowej na Dużą?
Zainteresowanie
widzów. Było nam bardzo trudno zaspokoić pragnienia wszystkich, którzy chcieli
zobaczyć ten spektakl na Scenie Nowej. W tej chwili jest to ponad dwukrotnie
większa widownia.
Równie ważną, jeżeli nie ważniejszą, premierą z punktu widzenia Poznaniaków była „Gorączka czerwcowej nocy”. Jest to powrót Remigiusza Brzyka do Teatru Nowego, po zrealizowaniu „Testamentu psa”. Co nowego o wydarzeniach Czerwca 56 mówi nam ta inscenizacja?
Przede
wszystkim chciałbym podkreślić, że „Testament psa” nie był premierą przygotowaną
przez Remigiusza Brzyka specjalnie dla Nowego. Było to przeniesienie wybitnego
spektaklu dyplomowego wrocławskiej PWST. Wracając do „Gorączki czerwcowej nocy”
- uważam, że podstawowym obowiązkiem teatru jest poruszać istotne sprawy
lokalne, które dotąd nie znajdowały w dramaturgii swojego miejsca. Takim
wydarzeniem jest poznańska rewolucja 1956 roku, która doczekała się w historii
teatru tylko jednej premiery: był to słynny spektakl „Oskarżony: Czerwiec
Pięćdziesiątsześć” Izabelli Cywińskiej. Bardzo się cieszę, że powstał na nasze
zamówienie świetny tekst inspirowany tamtym legendarnym przedstawieniem. Jego
autor - Tomek Śpiewak - w poetyckiej formie zdecydował się ująć w scenariuszu
dwie historie: krwawego Czerwca 56 i „Karnawału Solidarności”, czyli tego
wszystkiego, co działo się w Polsce od sierpnia'80 do grudnia'81. Ten chwilowy
powiew wolności autorzy spektaklu odważnie porównują z dzisiejszą demokracją i
w tej konfrontacji nasza rzeczywistość wypada dość blado.
Premierą wieńczącą rok jubileuszowy
był „Wiśniowy sad”, w reżyserii Izabelli Cywińskiej. Doczekał się on nawet
premiery w Teatrze Telewizji. Podobno rozmowy w tej sprawie z Telewizją
Publiczną nie należały do najłatwiejszych.
Nie.
Problem dotyczył wyłącznie tego, że pani Cywińska chciała dokonać realizacji
telewizyjnej pracując przez kilka dni tak, jak na planie filmowym. Nie chciała
natomiast rejestracji spektaklu na żywo. Telewizja Polska oczywiście przystała
na warunki tak znakomitej reżyserki, po czym przystąpiliśmy do ciężkiej - zwłaszcza
dla aktorów - pracy. Wszystko odbywało się na deskach scenicznych naszego
teatru, jednak bez udziału publiczności. Owoce tych zdarzeń mogliśmy niedawno
oglądać na antenie TVP Kultura.
Czy właśnie tak wyobrażał pan
sobie powrót Izabelli Cywińskiej do Teatru Nowego?
W ogóle
go sobie nie wyobrażałem, ponieważ nie wiedziałem, jak pani Dyrektor zechce
opowiedzieć swoją "podróż sentymentalną" - od momentu, kiedy
przestała kierować zespołem Nowego, aż do dnia dzisiejszego. Kiedy
prowadziliśmy wcześniejsze rozmowy, nakreśliła mi na czym będzie opierała się
inscenizacja "Wiśniowego sadu", ale muszę przyznać, że próby
generalne były dla mnie przyjemnością zapoznawania się z pewnego rodzaju
tajemnicą bardzo osobistej wypowiedzi artystycznej.
W lutym Julia Rybakowska miała
premierę swojego recitalu „Osiecka. Byle nie o miłości”, w pana reżyserii. Jaki
był klucz wyboru poszczególnych utworów? W końcu Agnieszka Osiecka ma niezwykle
bogaty dorobek artystyczny.
Wyboru
piosenek dokonywała sama wykonawczyni. Ja pomagałem powiązać wszystkie wątki w
spójną całość tak, aby widz oglądał na scenie historię samotnej bohaterki,
którą w procesie pracy nazwaliśmy sobie "Renatą Badyl". Niezwykle
pomocny okazał się aranżer wszystkich utworów Jacek Kita - świetny muzyk,
pianista i kierownik muzyczny, bez którego to wydarzenie by się w ogóle nie
odbyło. Natomiast do pracy nad recitalem upoważnił nas sam Jerzy Satanowski,
który jest dyrektorem artystycznym konkursu „Pamiętajmy o Osieckiej”.
Przypomnę, że Julia zdobyła tam trzy nagrody: pierwszą nagrodę jury w Sopocie,
drugą - w Warszawie oraz nagrodę publiczności. Warto też podkreślić, że
spektakl był współprodukowany przez rodzinne miasto Julii Rybakowskiej - Śrem
oraz Centrum Kultury i Sztuki w Lesznie.
Jeżeli już jesteśmy przy Nowej Scenie Muzycznej, to Andrzej Lajborek postanowił przypomnieć widzom ballady rosyjskie. Jego recital „Umówmy się na dziś” jest swego rodzaju powtórką wersji, którą prezentował tutaj kilkanaście lat temu. Co zatem skłoniło pana, żeby powrócić do tego tematu?
Temat
rosyjski stał się bardzo aktualny z powodów politycznych. Trzeba też pamiętać o
tym, że 2015 rok został ogłoszony Rokiem Rosji w Polsce i Polski w Rosji. Z
wielką radością przyjąłem inicjatywę pana Lajborka. Tym bardziej, że jest on
wielkim koneserem twórczości bardów rosyjskich. Dla nas, Polaków, jest to
twórczość niemalże "undergroundowa", opowiadająca o wielkich tęsknotach
rosyjskiej duszy, nierzadko ujarzmionej przez władzę.
Niewątpliwie największym
sukcesem okazały się „Dziady” Radosława Rychcika. Jednak pierwotnie reżyser
chciał zrealizować swoją wersję „Taksówkarza”, słynnego filmu Martina Scorsese.
Zgadza
się, zgłosił taki projekt. Mówiliśmy nawet, że jego realizacja mogłaby się
odbyć w 2015 roku. Kiedy jednak przyjechał do mnie z pomysłem na „Dziady”,
stwierdziłem, że natychmiast trzeba przystąpić do tej realizacji. Rychcik
przedstawił niezwykle odkrywczą i aktualną interpretację arcydramatu
Mickiewicza, która powoduje dość sporą rewolucję w myśleniu o tym klasycznym
dziele.
Przedstawienie odniosło krajowy
sukces, natomiast część poznańskiej krytyki kręciła nosami. Jak pan myśli, skąd
wynikają te różnice w odbiorze?
Wydaje
mi się, że o tym trzeba by było porozmawiać z samymi krytykami.
Niedawno powiedział pan,
powołując się na słowa Filipa Bajona, że Poznań jest miastem zasłoniętych
firanek. Może to jest właśnie odpowiedź na zadane przeze mnie pytanie?
Rzeczywiście,
jesteśmy zdecydowanie zbyt zachowawczy. Zresztą sam jako Poznaniak wielokrotnie
przyznawałem się do własnego konserwatyzmu. Niepokojącym zjawiskiem jest to, że
wszelka awangarda przyjmowana jest w naszym mieście w sposób co najmniej
ostrożny. A to, że krytycy są jeszcze ostrożniejsi od widzów, na pewno nie jest
normalnym zjawiskiem.
„Dziady” zostały ostatnio
pokazane na festiwalu Open’er. Jak zamerykanizowaną wersję dramatu Mickiewicza
odebrała tamtejsza publiczność?
Czułem
się jak na meczu NBA kiedy słuchałem owacji zarówno w trakcie przedstawienia,
jak i na zakończenie. Codziennie pięćset osób oklaskiwało nas na stojąco. Było
to przyjęcie bardzo spontaniczne, choćby w porównaniu z tym, co odczuwamy na co
dzień w Poznaniu, gdzie jednak wciąż wstydzimy się swoich emocjonalnych reakcji
w teatrze. Zachęcam więc naszych widzów do odwagi w wyrażaniu swoich odczuć,
zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Choć trzeba przyznać, że akurat
"Dziady" jak dotąd zawsze podrywają publiczność do finałowej owacji.
Teatr Nowy w poprzednim sezonie
miał bardzo bogatą ofertę edukacyjną. Największą popularnością cieszyła się
akcja „Nowy czyta dzieciom”. Skąd wziął się pomysł na tę inicjatywę?
Jest to
pomysł działu edukacji, prowadzonego od trzech lat przez dr Agatę Barełkowską.
Fakt, że rodzice z dziećmi mogą się spotykać razem w teatrze, stanowi idealny
przykład międzypokoleniowej integracji. Teatr Nowy ma przyciągać różne
pokolenia widzów - od maluchów po dziadków.
Jaką ofertę dla szkół szykuje
Teatr Nowy w przyszłym sezonie?
Będziemy
kontynuować wszystkie projekty, ale także je poszerzać. Cały czas zgłaszają się
do nas szkoły oraz organizacje chcące z nami współpracować. Cieszę się z tego
powodu niezmiernie. Staliśmy się na kulturalnej mapie Poznania miejscem, w
którym ludzie nie boją się zgłaszać tego typu edukacyjnych inicjatyw.
Zmienił się również bufet
teatralny. Może pan powiedzieć coś więcej na ten temat?
Dzięki
uprzejmości firmy VOX otrzymaliśmy fantastyczne meble, które przyozdobiły nasze
foyer. W związku z tym uruchomiliśmy tam małą kawiarenkę, czynną nie tylko
przed samymi spektaklami, ale już od przedpołudnia. Widywaliśmy tam już osoby
przychodzące z laptopami, żeby przy kawie móc popracować w trochę innym
środowisku niż na co dzień. Odbyło się u nas kilka projekcji archiwalnych
spektakli, a także spotkania Dyskusyjnego Klubu Książki. Będziemy też prowadzić
otwarte próby czytane nowych dramatów. Zresztą oczekujemy, że już we wrześniu
rozpocznie u nas działalność nowy dzierżawca pomieszczeń bufetowych, który ma
być bardzo pozytywnie nastawiony do różnych inicjatyw kulturalnych.
Od poprzedniego sezonu nie ma
już dwóch, dotąd etatowych aktorów, czyli Łukasza Mazurka i Cezarego
Łukaszewicza. Będą oni występowali tylko gościnnie. Za to do zespołu dołączył
Szymon Mysłakowski. Czy planuje ściągnąć do Poznania kogoś jeszcze?
Budowanie
zespołu można uznać za skończone o tyle, że udało się wyrównać pewne
dysproporcje wiekowe, i to dzięki niebanalnym osobowościom aktorskim, z czego
bardzo się cieszę. Przyjęcie Szymona Mysłakowskiego jest zaproszeniem do pracy
w Nowym aktora, który wyjątkowo wyróżniał się na scenie kaliskiej. Zaprosiłem
go do współpracy, ponieważ przechodzenie wybitnych młodych aktorów z mniejszych
do większych ośrodków powinno być czymś zupełnie naturalnym. Ze względu na
umiejętności aktorskie i wokalne, pojawi się też dwoje aktorów gościnnie
grających w muzycznym spektaklu „Kochanie, zabiłam nasze koty” w reżyserii
Cezarego Studniaka. Będą to: Karolina Głąb - absolwentka krakowskiej PWST oraz
Łukasz Chrzuszcz - dotąd aktor Teatru Polskiego w Poznaniu.
W minionym sezonie pożegnaliśmy
zmarłego Wojciecha Denekę. Jakie wspomnienia z nim związane pozostały w pana
pamięci?
Poza
rolami, które podziwiałem najpierw jako widz, a później jako dyrektor, z całą
pewnością zapamiętam jego niesamowitą skromność, połączoną z przedwojenną wręcz
elegancją i niezwykłą kulturę. Wojciech Deneka był w dzisiejszym świecie
postacią fantastyczną, niemal nierealną, zaprzeczającą powszechnej potrzebie
autopromocji i przerostowi artystycznego "ja". Wiele energii
poświęcał walce z ludzkimi słabościami, pięknie pracował z grupami osób
niepełnosprawnych, osiągając dzięki swojej cierpliwości zadziwiające efekty. A
nam, widzom, podarował wiele swoich znakomitych kreacji scenicznych.
Aktorzy Teatru Nowego regularnie
biorą udział w projektach Sceny Wspólnej Teatru Łejery i Centrum Sztuki
Dziecka. Przykładem tej współpracy był w tym sezonie spektakl „Feniks powraca
do domu”. Czy planowane są kolejne przedstawienia?
W
porozumieniu z dyrektorem Jerzym Moszkowiczem umówiliśmy się na jedną wspólną
produkcję rocznie. Zakładam więc, że 2015 rok powinien zakończyć się kolejną
premierą.
Na koniec pomówmy o planach na
nowy sezon, który w tym roku rusza wcześniej niż zwykle, bo już 29 sierpnia.
Przyjąłem
takie założenie, że Poznań staje się miastem otwartym dla turystów i nie widzę
powodu, dla którego nie należałoby zacząć grać już w ostatni weekend sierpnia.
Zwłaszcza, że będą to spektakle, w których dysponujemy angielskimi napisami.
Mówię tutaj zarówno o „Domu lalki”, jak i „Dwunastu gniewnych ludziach”.
We wrześniu odbędą się trzy
ostatnie spektakle „Oszusta”. Planuje pan jeszcze jakieś pożegnania w
najbliższym sezonie?
Na
pewno taki los czeka również „Namiętność” - znakomity spektakl Krystyny Jandy
grany w naszym teatrze od wielu sezonów. To są dwa pożegnania, które mogę w tej
chwili oficjalnie zapowiedzieć.
Jakie nowe przedstawienia będą
mogli obejrzeć widzowie w sezonie 2014/2015?
Jesteśmy już przygotowani do premiery „Elsynoru” -
pionierskiego spektaklu o grach komputerowych. W październiku zobaczymy „Obwód
głowy” - bardzo wciągającą, sensacyjną historię wojenną w reżyserii Zbigniewa
Brzozy. 21 listopada pokażemy „Kochanie, zabiłam nasze koty”,
muzyczno-hipsterską adaptację ostatniej książki Doroty Masłowskiej. W grudniu
zaprosimy widzów do współtworzenia sylwestrowego spektaklu muzycznego, a od
stycznia do czerwca rozpoczniemy pracę nad nowymi dwoma lub trzema
przedstawieniami. Na razie nie chcę jednak zdradzać szczegółów, ponieważ jestem
jeszcze przed rozmową z Urzędem Marszałkowskim na temat finansowania projektów
2015 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz