Data 28 czerwca 1956 roku już na zawsze będzie kojarzona z tak zwanym czarnym czwartkiem. Z kolei 20 czerwca 1981 roku większości Poznaniaków przywodzi na myśl premierę słynnego przedstawienia Izabelli Cywińskiej "Oskarżony: Czerwiec Pięćdziesiątsześć". Dzięki Remigiuszowi Brzykowi możemy sobie wpisać do kalendarza 16 listopada 2013 roku. Wtedy właśnie na Dużej Scenie Teatru Nowego widzowie po raz pierwszy mogli zobaczyć "Gorączkę czerwcowej nocy". Jest ona ogromnym wydarzeniem dla Poznania, ale nie tylko. Zapewne nikt nie przejdzie obojętnie wobec tego spektaklu, ponieważ stanowi ważny głos w sprawie wydarzeń do dzisiaj wzbudzających wiele emocji.
Jako pierwsi na scenie pojawiają się Zbigniew Grochal oraz Andrzej Lajborek, którzy mieli okazję grać w "Oskarżonym...". Opowiadają o kolegach, których nie ma już z nami, o tych, którzy przeprowadzili się do innych miast oraz wciąż tutaj grających. Była to swoista lekcja historii, szczególnie dla młodego pokolenia. Wcześniejsze przedstawienie znam rzecz jasna wyłącznie z fotografii, które zresztą miałem okazję oglądać kilka dni temu. W tych wspomnieniach nie brakowało również humoru, świetnie rozładowującego pewnego rodzaju napięcie, które siłą rzeczy musiało się pojawić. Po tym wstępie pojawił się Włodzimierz Braniecki (Mariusz Zaniewski) wraz z Poetą (Andrzej Niemyt). Zaczynają oni snuć opowieść o tym, w jaki sposób doszło do powstania słynnego przedstawienia, zagranego, jak podają oficjalne źródła, 99 razy. Wraz z nimi co rusz oglądamy pokrzykującą Portierkę (Małgorzata Łodej-Stachowiak), strzegącą wejścia do Teatru Nowego. Bez jej zgody nikt nie jest w stanie wejść na scenę. W miarę rozwoju wydarzeń ukazują nam się kolejne postaci, w tym również robotnicy. Wśród nich na pierwszy plan wysuwa się Jan Suwart (Paweł Binkowski), oskarżony w procesach Czerwca 56. Z napięciem wyczekiwałem wejścia na scenę Anny Strzałkowskiej, mamy Romka Strzałkowskiego. Kiedy to już nastąpiło, nie można było oderwać wzroku od grającej ją Danieli Popławskiej. Miałem wrażenie jakbym rzeczywiście obcował z tą postacią. Niezwykłe przeżycie. Obraz kobiety w czarnym ubraniu, mającej w oczach wiele żalu o to, co się wtedy wydarzyło, pozostanie mi w pamięci na długo. Zresztą podobnych momentów nie brakowało.
Wyjątkowa pod każdym względem okazała się też konfrontacja z postacią Kory (Marta Szumieł). Najpierw pojawiała się niczym duch na dużej białej płachcie zawieszonej pod sufitem. Była to zapowiedź czegoś groźnego, co miało nastąpić lada chwila. Kiedy w końcu zjawiła się na widowni i zajęła jedno z miejsc, wygłosiła monolog, wobec którego nikt nie może pozostać obojętnym. Każdy mógł się w nim przejrzeć niczym w lustrzanym odbiciu. Wtedy był czas na refleksję, zadanie sobie kilku pytań o naszą historię oraz o to, co pozostało z tamtej walki o wolność. Czy właśnie o taką przyszłość chodziło tamtemu pokoleniu? A może gdyby niektórzy świadkowie wydarzeń czerwcowych zobaczyli jak wyglądają dzisiejsze czasy, nie wyszliby w ogóle na ulice? Na te i wiele innych pytań jest szansa odpowiedzieć sobie w duchu po wyjściu z teatru.
Wielkie słowa uznania należą się twórcom również za sposób opowiadania. Otóż aktorzy grają na widowni, a widzowie siedzą na krzesłach umiejscowionych na scenie. Ta zamiana ról powoduje, że trochę z innej perspektywy możemy spojrzeć na osoby i wydarzenia mające miejsce w pamiętnym 1956 roku. Jesteśmy jakby okiem kamery rejestrującej tamte wydarzenia. A jeżeli już mowa o kamerze, to przez cały czas trwania spektaklu skierowana jest ona na foyer teatru. Dzięki temu zabiegowi obserwujemy przechodniów, a momentami także wspomnianą przeze mnie wcześniej postać złowrogiej Kory. Z obu stron widowni umiejscowione są zdjęcia niektórych aktorów grających u Izabelli Cywińskiej. Dzięki temu zabiegowi oni również mają szansę być częścią tego przedstawienia. Jest to piękny hołd złożony tym osobom. Dodatkowym atutem, o którym trzeba wspomnieć, jest tekst autorstwa Tomasza Śpiewaka. W całości napisany wierszem, jeszcze bardziej zyskuje na atrakcyjności. Autor w inteligentny sposób miesza fakty historyczne z czasami współczesnymi sprawiając, że oba te elementy współgrają ze sobą tworząc piękną całość.
Przyznam szczerze, że obawiałem się nieco o powodzenie tego projektu. Wszystko dlatego, że my w Polsce lubimy stawiać pomniki. A zaten spektakl ten mógł być patetycznym hołdem złożonym ofiarom poznańskiego czerwca, swoistym wyciskaczem łez. Na szczęście tak się nie stało. Remigiusz Brzyk bawi się formą teatralną, na każdym kroku zaskakując widza. Oczywiście nie zapominając o bohaterach tamtych czasów. Nie będą wyróżniał żadnych aktorów, bo w "Gorączce czerwcowej nocy" cały zespół spisał się wyśmienicie. Każdy jest tu po coś i znakomicie wywiązuje się z powierzonej mu roli. Na koniec chciałbym nawiązać do sytuacji, która nie mieści mi się w głowie. To pytanie zadają zresztą także twórcy przedstawienia. Mianowicie dlaczego nie zachowało się żadne nagranie legendarnego "Oskarżonego...", skoro zagrany był tyle razy? W związku tym chciałbym zaapelować do wszystkich widzów, parafrazując nieco słowa Jana Twardowskiego. Śpieszmy się oglądać ten spektakl, zanim znowu zniknie z afisza.
Mateusz Frąckowiak