„Mam dosyć niespokojną duszę”
Z Martyną Zarembą, aktorką Teatru Nowego w
Poznaniu, rozmawiał Mateusz Frąckowiak.
Naszą rozmowę chciałbym rozpocząć od
pytania o teatr w ogóle. Czy w dzisiejszych czasach może on fascynować młodego
człowieka, który wybiera spośród tylu różnych form spędzania wolnego czasu?
Wszystko zależy od tego, jaki ten teatr jest, czy
opowiada o rzeczach, które interesują młodego człowieka A może zmuszany jest do
pójścia przez panią od języka polskiego, która sama bardzo często nie ma pojęcia
o teatrze. Bardzo ważny jest też fakt, czy to miejsce ma coś ciekawego do
zaoferowania. Żyjemy w czasach, w których to Internet jest głównym nośnikiem
informacji. Dzięki niemu wiele spektakli można obejrzeć na różnych portalach, z
czego sama bardzo często korzystam.
Jak byś określiła dzisiejszy teatr?
Nadal najważniejsze jest w nim słowo czy może coraz częściej obraz, różnego
rodzaju multimedia?
Ciężko jednoznacznie stwierdzić jaki jest
współczesny teatr. W Polsce mamy wielu ciekawych reżyserów, którzy różnią się od siebie formą przekazu i rodzajem
artystycznej wrażliwości . Ciężko mi mówić o teatrze w ogóle. Mogę
jedynie powiedzieć o rzeczach, które najbardziej mnie dotykają. Spośród
ostatnich przedstawień które widziałam, wymieniłabym „Trash story” z Teatru
Lubuskiego w Zielonej Górze w reżyserii Marcina Libera. Spektakl ten został
zepchnięty na dalszy plan, mam wrażenie, że jest niesłusznie niedoceniony. A
mówi o bardzo ważnych rzeczach, takich jak nasza tożsamość, o tym na jakich
podwalinach zbudowana jest siła historii i jak łatwo nam zapomnieć o ludziach
będących tutaj przed nami. Kolejny mój ulubiony spektakl minionego sezonu to „O
dobru” Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. Uwielbiam taki rodzaj niezgody na
obecną sytuację ekonomiczną instytucji kultury, poza tym momentami jest
ciekawie autotematyczny.
Kiedy powiedziałaś sobie, że chcesz zostać aktorką?
Chciałaś w ogóle wykonywać jakiś inny zawód?
Stało się to bardzo późno. Od szóstego do bodajże
piętnastego roku życia trenowałam pływanie. Zajmowało mi to bardzo dużo czasu.
Lekcje często odrabiałam późno w nocy. Myślałam, że właśnie z tym sportem będę
wiązała swoje dalsze plany życiowe. Kiedy przyszły czasy licealne, miałam
możliwość wyjechania do szkoły sportowej w Gdańsku. Bardzo długo zastanawiałam
się nad tym, czy tego chcę. Doszłam do wniosku, że nie jest to coś, co kocham i
zrezygnowałam z tego pomysłu. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że mam dużo
wolnego i nie wiem co mam z nim robić. Teatr pojawił się z chęci
zagospodarowania sobie własnej przestrzeni. Moja koleżanka, z którą chodziłam
do liceum, wzięła mnie pewnego dnia na warsztaty teatralne do Centrum Kultury w
Grudziądzu. No i tak to się wszystko zaczęło. Po maturze postanowiłam zdawać do
szkoły teatralnej. Za pierwszym razem się nie dostałam. Postanowiłem przeczekać
ten okres opiekując się dziećmi w Krakowie i w ten
sposób zarobić sobie na L`art., który mnie przygotował do kolejnych egzaminów.
Później udało mi się dostać do Łodzi, gdzie szczęśliwie dotrwałam do dyplomu.
Łódź to był twój świadomy wybór czy
bardziej przypadek?
Łódź ze względu na zaplecze filmowe jest najbardziej
rozpoznawalna. Aczkolwiek każda ze szkół
aktorskich daje studentowi zupełnie inne możliwości rozwoju. W moim przypadku
wyglądało to tak, że była to jedyna szkoła, do której się dostałam. W Krakowie
przeszłam pierwszy etap, z Warszawy odpadłam już na
wstępie, a we Wrocławiu w ogóle nie przystąpiłam do egzaminów. Wszystko
dlatego, że kiedy w Łodzi pojawiła się lista osób przyjętych, w stolicy Dolnego
Śląska dopiero zaczęły się przesłuchania. Tak więc w moim przypadku nie był to
świadomy wybór, a bardziej zrządzenie losu.
Czy życie studenta szkoły filmowej jest
lekkie, łatwe i przyjemne, a jedyną przeszkodę stanowi egzamin końcowy? A może
jest to ciężki kawałek chleba?
Życie studenta łódzkiej filmówki składało się
głównie z różnego rodzaju problemów. Studia aktorskie w ogóle są bardzo
specyficznym okresem życia. Jesteś młodym człowiekiem, niedoświadczonym,
mającym nikłe pojęcie o tym, co chcesz osiągnąć w tym zawodzie. Taka osoba nie do końca wie jak
wygląda teatr, na czym dokładnie polega. W związku z tym na pierwszym roku
często dostajesz po uszach. Wykładowcy powtarzają ci w kółko, że jesteś mało
inteligentny, za gruby lub za chudy, masz krzywy nos lub też mówisz za cicho.
Jeżeli nie posiadasz pewnego zaplecza, nie wiesz po co to wszystko robisz i
brak ci przekonania o własnej wartości, bardzo łatwo można cię złamać. I to
jest trochę przerażające. Jak przejdziesz taką szkołę życia i ją przetrwasz, to
już pod koniec jesteś silny, bardziej dojrzały i świadomy samego siebie.
Co powiedzieli twoi rodzice kiedy
powiedziałaś im, że będziesz zdawała do szkoły aktorskiej? Padło klasyczne już
stwierdzenie, a co ty córeczko będziesz robiła po tych studiach? Przecież tak
ciężko załapać się gdziekolwiek przy tak ogromnej konkurencji?
Moi rodzice w ogóle nie byli świadomi jak ten zawód
wygląda i jaką drogę trzeba przebrnąć, żeby dostać się do szkoły. Myślę, że
bali się o mnie i nie do końca wierzyli, że mi się uda. Jednak ja zawsze byłam
uparta i wiedziałam czego chcę. Jak sobie coś postanowiłam, to zawsze
potrafiłam znaleźć drogę do realizacji mojego celu. W związku z tym rodzice
wiedzieli, że jeżeli coś sobie postanowię, to nie ma sensu z tym walczyć. I tak
koniec końców postawię na swoim. Ale wiem, że teraz są ze mnie dumni.
Przyjeżdżają cię oglądać?
Nie są na każdej premierze, ale od czasu do czasu
mnie odwiedzają. Byli na przykład na „Domu lalki” oraz na „Wnętrzach”.
Ktoś z twojej rodziny „bawi się” również
w aktorstwo?
Absolutnie nie. U mnie w rodzinie w ogóle nie ma
tradycji artystycznych.
Po studiach zaczęłaś pracę w Teatrze
Zagłębia w Sosnowcu. Jak ci się żyło na Śląsku? Nie wszyscy bowiem chwalą
tamtejszy klimat.
To co teraz powiem nie ma nic wspólnego z klimatem,
jaki panował w samym teatrze. Otóż Śląsk jest dla mnie zupełnie obcą
przestrzenią. Nie zaaklimatyzowałam się tam i nie pokochałam tych rejonów
Polski. Śląsk ma w sobie coś takiego, że albo się go pokocha albo zupełnie
odrzuci. W dodatku Sosnowiec położony jest daleko od mojego rodzinnego miasta.
W związku z tym nie miałam tam żadnych bliskich znajomych czułam się samotnie.
W Sosnowcu zadebiutowałaś rolą małej
dziewczynki w spektaklu „Między nami dobrze jest” według prozy Doroty
Masłowskiej. Jak myślisz, skąd bierze się tak wielka popularność tej autorki w
teatrze?
Wydaje mi się, że Dorota jest świetną obserwatorką
naszego życia. Bardzo zgrabnie nazywa wszystko to, co widzi oraz słyszy
dookoła, a następnie przetwarza przez swoją nietuzinkową wrażliwość. To jest
jej największa siła. Wciąż pozostaje nowoczesna, inteligentna, ironiczna i ma
ogromny dystans do świata. Większość moich kolegów,
aktorów z ogromną ciekawością czyta to,
co pisze. Oprócz tego jej postaci budzą bardzo dużo skojarzeń
i są niezwykle współczesne. Nie spotkałam się jeszcze z aktorem, który
powiedziałby, że nie chciałby zagrać w czymś, co napisała Dorota.
Zagrałaś także w „Piaskownicy” Michała
Walczaka, w reżyserii Jerzego Bielunasa. Opowiedz proszę coś więcej o tym
projekcie. Napotkałaś tutaj na jakieś przeszkody?
Było to bardzo specyficzne rozczytanie tego dramatu.
„Piaskownica” jest dwójkowa i najczęściej grana była w ten sposób, że osią
dramaturgiczną okazywał się chłopiec, a więc Protazek. Z kolei dziewczynka
stawała się dodatkiem. My z kolei zrobiliśmy to inaczej, a wynikało to z
tradycji teatru robionego przez Bielunasa. Najczęściej jest on bowiem
widowiskowy, oparty na ruchu, muzyce. Przedstawienie to przełożył na swój sposób patrzenia na teatr. Na przykład ożywił
lalki, którymi bawią się główni bohaterowie. A dwie
główne postaci potraktowaliśmy w
sposób równorzędny. Miały prawo do walki o swoje racje i dialogowały między
sobą na równej płaszczyźnie.
Mówiliśmy wcześniej o fenomenie Doroty
Masłowskiej. Których autorów cenisz sobie najbardziej, czerpiesz z nich
inspirację do pracy na scenie?
Nie mam jakichś ulubionych autorów. Tak samo jak nie
mam ulubionych reżyserów i postaci, jaką chciałabym zagrać. Lubię z kolei
poznawać nowe rzeczy, czytać różne książki, oglądać filmy i spotykać z
reżyserami mającymi ciekawe spojrzenie na to, co chcą zrobić. Nie ma nic
gorszego niż opieranie swojej pracy na przeświadczeniu, że wszystko już wiem i
nie muszę sięgać po nic nowego. Nauczyłam się jednej
ważnej rzeczy podczas oglądania spektakli z udziałem moich kolegów. Otóż
staram się nie wydawać skrajnych opinii i negować czegoś na dzień dobry. Nawet
jeżeli oglądam lub czytam coś, czego nie rozumiem, to zanim się z tym nie
zgodzę, staram się zrozumieć i znaleźć pozytywy.
Co się stało, że postanowiłaś odejść z
Sosnowca?
Powód był bardzo prozaiczny. Po prostu otrzymałam
propozycję grania w Teatrze Nowym.
W takim razie przypomnijmy, że jesteś w
Poznaniu od 2012 roku. Zdradź proszę kulisy tego przejścia. Wiadomo, że znałaś
się wcześniej z dyrektorem Piotrem Kruszczyńskim ze spektaklu dyplomowego,
którego był reżyserem. Czy była to taka karta przetargowa?
Uważam, że ta znajomość okazała się bardzo ważnym
czynnikiem. Bardzo dobrze nam się ze sobą pracowało i utrzymywaliśmy stały
kontakt. Kruszczyński wiedział co się u mnie
dzieje, z kolei ja wiedziałam, że został tutaj dyrektorem. Tak więc była to
naturalna kolej rzeczy, że się pojawiłam w Poznaniu.
Jaka była twoja pierwsza reakcja kiedy
dowiedziałaś się, że przejdziesz właśnie tutaj? Zapewne słyszałaś o historii
teatru zespołowego zapoczątkowanego przez Izabellę Cywińską.
Oczywiście że słyszałam o tym miejscu z tamtych
czasów. Nieco mniej orientowałam się w
czasach, kiedy dyrektorem był Eugeniusz Korin i Janusz Wiśniewski. Bardzo cenię
sobie to, co Izabella Cywińska tutaj robiła. Ten teatr miał ogromną siłę
społeczną, a jednoczenie się we wspólnej sprawie budowało ten zespół. Powiem
jedną ciekawostkę. Otóż podczas jednej z rozmów ze starszymi kolegami,
dowiedziałam się, że kiedyś role bohaterów w sile wieku grali młodzi aktorzy,
specjalnie na potrzeby przedstawienia posiwiani, bo zespół
tworzyli głównie młodzi aktorzy. Z drugiej strony kiedy tutaj przyszłam,
starałam się nie budować żadnego mitu na temat tego teatru. Chciałam przyjść z
zimną głową, czystą kartą i zobaczyć, co zastanę. Bardzo mi się spodobało to,
co zobaczyłam i dlatego starałam się tu zostać na dłużej.
Twoim debiutem w Poznaniu był „Dom
lalki” w reżyserii Michała Siegoczyńskiego. Czy w związku z tym właśnie do tego
spektaklu masz największy sentyment?
Nie wiem czy to jest sentyment. Ja po prostu bardzo
lubię grać w tym przedstawieniu. Praca przy nim była bardzo skomplikowana,
ponieważ nieco się przedłużyła z przyczyn od nas niezależnych. W każdym razie
ma on niezwykłą energię dzięki świetnemu zespołowi aktorskiemu.
Chciałbym teraz porozmawiać o
„Dyskretnym uroku burżuazji”, który jest przeniesieniem na scenę klasycznego
już dzieła Luisa Buñuela. Czy eksperymentowanie
z obrazem filmowym w teatrze jest dla ciebie atrakcyjne?
Wszystko zależy od tego, czemu taki zabieg ma
służyć. Tutaj obraz Buñuela zestawiony jest z monologami aktorek oraz chórem
antyludzi. Film w tym przypadku nabiera znaczenia w momencie zderzenia z drugim światem. Przedstawiona
burżuazja żyje mitem swojej własnej wielkości. Oglądamy świat konsumpcyjny,
bardzo hermetyczny. Zestawione to jest z buntem grupowości, na który burżuazja
okazuje się głucha. Zauważ, że tutaj nie ma jakiś wielkich postaci, kreacji. Po
premierze spotykałam się często z głosami, że ten film nie jest już aktualny. A
według mnie jest zupełnie inaczej ze względu na to, jaki tryb życia prowadzimy
oraz to, w jak kapitalistycznym świecie przyszło nam żyć.
Jeżeli już mówimy o eksperymentach, to
takowym w jakimś stopniu jest spektakl „Wnętrza”, w którym grasz postać Renaty.
Osobiście nie przepadam za twórczością Woody’ego
Allena. „Wnętrza” są bardzo specyficznym filmem, różniącym się od tego, co ten
twórca zrobił wcześniej. Sam obraz był o wiele lepiej przyjęty w Europie niż w
Stanach Zjednoczonych. Nawet słyszałam taką wypowiedź samego reżysera, który
stwierdził, iż Europejczycy lubią kino smutne, psychologiczne, którego za
Oceanem nie rozumieją. Ja obejrzałam go przed przystąpieniem do prób i muszę
stwierdzić, iż nawet mi się spodobał.
W tym sezonie odbyła się już pierwsza
premiera z twoim udziałem. Mówię oczywiście o „Lekcji” na podstawie sztuki
Ionesco. Jego dzieła są z pogranicza dramatu i groteski, ciężkie do
jednoznacznego zinterpretowania. Jak ci się pracowało nad tym tekstem?
Starałam się w nim znaleźć coś, co mnie
zainteresuje. Miałam problem z tym, czy ten dramat jest nadal aktualny. Było to
zresztą moje pierwsze pytanie, które zadałam samej sobie po jego lekturze.
Wykonałam ogromną pracę, żeby wyłowić rzeczy mogące być nadal aktualne zarówno
dla mojej postaci, jak i dla widza, który to będzie oglądał. Szczęściem tego
tekstu jest jego wielowymiarowość oraz to, że można go rozczytać na różnych
płaszczyznach. Coś, co mnie najbardziej zainteresowało to kontekst polityczny.
To, w jaki sposób jednostka może przeciwstawić się władzy. Jest to temat
uniwersalny. Z pewnością tekst ten odbierany był zupełnie inaczej tuż po
wojnie, kiedy faszyzm panował w Europie. Stąd wzięła się uczennica, która
najczęściej postrzegana jest jako niezbyt inteligentna osoba. Teraz sytuacja
jest inna. Możemy bardziej polemizować z tym, co dzieje się na przykład na
polskiej scenie politycznej. Mamy prawo głośniej wyrażać swoje poglądy. W
związku z tym moja uczennica jest inteligentniejsza, świadomie udziela
negatywnych odpowiedzi. Okazuje się jednak, że to i tak nie jest odpowiedni
klucz do systemu. Władza, jakakolwiek by nie była, zawsze jest na tyle silnym
zjawiskiem, że jednostka okazuje się być na straconej pozycji. Nie jest w
stanie w jakikolwiek sposób się przebić. Jedyne słuszne rozwiązanie to
jednoczenie się w większe grupy.
Nie był to twój pierwszy kontakt z tym
autorem. Wcześniej miałaś okazję zagrać w „Łysej śpiewaczce” w reżyserii
Grzegorza Kempinsky’ego. Ta opowieść jest już totalnie zwariowana, oparta na
zdecydowanej powtarzalności gestów, słów oraz znaczeń. Czym ta praca różniła
się od tej w Teatrze Nowym?
Miałam tam dość specyficzne zadanie, ponieważ nie
byłam przy tworzeniu tego spektaklu od początku. Przejęłam rolę po innej
koleżance. Inna sprawa jest taka, że grałam tam postać dopisaną przez reżysera.
Razem z dwiema koleżankami grałyśmy postaci z telewizji. Kempinsky potraktował
ten dramat niczym telewizyjne show. Zmierzch języka zestawił z tym, co serwują
nam reklamy i seriale telewizyjne. A my byłyśmy swego rodzaju przerywnikami.
Ciężko mi zatem mówić o tamtej pracy i o tym, jakie to wszystko miało znaczenie
dla całości.
Wyczytałem, że wśród twoich umiejętności
znajduje się szermierka, taniec czy chociażby sporty wodne. Rozumiem, że lubisz
spędzać czas aktywnie?
Od dziecka sport był moją pasją. To wykształciło we
mnie odruch życia w ciągłej aktywności. Na przykład kiedy jestem na wakacjach,
odpoczywam przez tydzień, a później zaczyna mi się nudzić. To łączy się z moją
ciekawością świata i poznawania nowych rzeczy. Od zawsze chciałam na przykład
skoczyć ze spadochronem i mam nadzieję, że kiedyś to mi się uda. Na swoje
osiemnaste urodziny skakałam na bungee, a teraz chcę iść krok dalej. Taka
właśnie jestem.
Poznań okazał się twoim kolejnym
przystankiem w życiu. Jak ci się mieszka w stolicy Wielkopolski?
Bardzo dobrze. Aczkolwiek mam dosyć niespokojną
duszę. W związku z tym nie pokusiłabym się o stwierdzenie, że to jest miejsce,
w którym zostanę do końca życia. Jestem zawsze tam, gdzie w danym momencie jest
mi dobrze. Póki co tym miejscem jest Poznań i nie myślę o przeprowadzce. Ale
rzecz jasna wszystko może się nagle zmienić.
A czy chciałabyś w przyszłości przenieść
się do Warszawy i tam spróbować swoich sił?
Jeśli mi się to kiedyś przydarzy, to oczywiście
skorzystam z takiej szansy. Jednak żeby tak się stało, trzeba się o to
postarać. Nigdy nie miałam jakiegoś ogromnego parcia na Warszawę, ani ze
względu na miasto ani na ogrom rzeczy, jakie tam się dzieją. Lubię do tego
miasta zaglądać, ale póki co nie mam potrzeby mieszkania tam na stałe.
Oczywiście za kilka lat może się okazać, że swoje możliwości rozwoju w Poznaniu
wyczerpałam i Warszawa będzie kolejnym etapem. Póki co o tym nie myślę.
Na koniec chciałbym cię spytać o
najnowszy projekt, w którym bierzesz udział. Mówię oczywiście o listopadowej
premierze w reżyserii Remigiusza Brzyka. Jest to o tyle ważne przedstawienie
dla Poznania, że nawiązuje do słynnego „Oskarżonego: Czerwiec pięćdziesiąt
sześć” Izabelli Cywińskiej. Możesz powiedzieć coś więcej o postaci, z którą
przyjdzie ci się zmierzyć?
Nie chcę zdradzać za dużo, ponieważ sama na
chwilę obecną nie znam zbyt wielu szczegółów. Scenariusz cały czas jest pisany,
ewoluuje w głowie reżysera. Na ten moment mam grać Zofię Trojanowiczową. Jest
to postać budowana bardziej na intuicji niż na faktach z życia pani profesor. W
ogóle całe to przedstawienie ma wiele płaszczyzn. Z jednej strony jest
pięćdziesiąty szósty rok i historia robotniczego buntu. Z drugiej
osiemdziesiąty pierwszy, czyli czas, w którym realizowany był spektakl
Cywińskiej. I tutaj występują tacy aktorzy jak Andrzej Lajborek czy Zbigniew Grochal,
którzy rzeczywiście grali wtedy na scenie i wspominają tamten spektakl. Do tego
chcemy jeszcze dołożyć czasy współczesne, pokazać jak te ruchy robotnicze,
podstawy, z której wyrosła Solidarność, przekładają się na to, co dzieje się tu
i teraz. Czy ta Polska, o którą kiedyś walczyliśmy jest taka, o jakiej
marzyliśmy. A może walczyliśmy o system, który dzisiaj odbija nam się czkawką?
Nagromadzenie tak wielu różnych historii oraz spojrzeń na tą samą sprawę może
być największą siłą tego przedstawienia.