Chociaż od premiery spektaklu "Minus 2" Polskiego Teatru Tańca minęły prawie trzy lata, zapewne są tacy, którzy jeszcze nie mieli okazji go obejrzeć. Jeżeli rzeczywiście tak jest, koniecznie musicie nadrobić zaległości. Jest to widowisko, które chwyta widza za gardło od pierwszej minuty i nie puszcza do samego końca. Osobiście mam taką zasadę, że kiedy obserwuję projekty taneczne, staram nie doszukiwać się w nich konkretnej historii. Bardziej skupiam się na obrazie i towarzyszącej mu muzyce. Tym razem było trochę inaczej.
Jeszcze przed rozpoczęciem przedstawienia oglądamy na scenie postać tańczącą w rytm muzyki, raz po raz puszczającą "oko" do publiczności wchodzącej na salę. Kiedy tylko gasną światła, na scenie pojawiają się krzesła, a na nich siedzący tancerze. Ubrani są jednakowo i z każdą kolejną minutą zrzucają kolejne części garderoby. Wszystko to jest bardzo symboliczne. Zrzucanie poszczególnych części garderoby pokazuje nam różnice pomiędzy kobietą a mężczyzną. W dodatku wszystko to w oprawie muzycznej niczym z filmów Quentina Tarantino. Tutaj właśnie rozpoczyna się swoista walka płci, której świadkami będziemy przez nieco ponad godzinę.
Ohad Naharin, odpowiedzialny za choreografię, w kolejnych częściach stara się ukazać obie płcie w bardzo ekstremalnych sytuacjach. Wtedy też towarzyszy nam dość ponura oprawa muzyczna, idealnie współgrająca z wydarzeniami na scenie. Widzimy na przykład mężczyznę i kobietę walczących ze sobą niczym zwierzęta. Świadczą o tym ich gesty i to, w jaki sposób się poruszają. Świetne są także swego rodzaju "przerywniki", podczas których wszyscy tancerze są razem na scenie. Ma to pokazać, że współpraca również jest możliwa. Jednak pod warunkiem, że obie strony będą tego chciały. Te dobre chęci wyrażone są przede wszystkim w momencie, kiedy to wszyscy tańczą z uśmiechami na twarzy. Chcą w ten sposób zarazić optymizmem widownię. Muszę powiedzieć, że robią to z bardzo dobrym skutkiem.
A jeżeli już mowa o widzach, to bardzo podobał mi się moment, w których również oni zostali wciągnięci na scenę. I to nie siłą, ale dlatego, że chcieli. W ten sposób stali się częścią tej walki płci i wyszli z niej zwycięsko. W przypadku niektórych osób być może było to nawet podwójne zwycięstwo, bo pokonali swój lęk i niechęć do występów publicznych. Okazało się, że taniec jednoczy ludzi i sprawia, że chociaż na chwilę można zapomnieć o problemach dnia codziennego. Najbardziej wzruszającym obrazkiem była pewna starsza pani, która po zejściu ze sceny miała szeroki uśmiech na twarzy i została nagrodzona przez wszystkich oklaskami. Całość kończy scena, w której tancerze znowu ubrani są jednakowo. Walka walką, ale najważniejsze w tym wszystkim jest porozumienie. A o to, jak pokazują chociażby różnego rodzaju media, w dzisiejszych czasach wcale nie jest tak łatwo.
Spektakl "Minus 2" to przepiękna opowieść, w której każdy znajdzie coś dla siebie. W dodatku niezależnie od tego, czy jest miłośnikiem tańca czy też nie. Cały zespół zasługuje na wyróżnienie, bo każdy ruch i gest dopracowany jest tutaj w najdrobniejszych szczegółach. Kiedy tak na to wszystko patrzyłem, na myśl nasuwało mi się pytanie, dlaczego Polski Teatr Tańca nadal nie ma stałej siedziby. Oby to się jak najszybciej zmieniło.
Mateusz Frąckowiak