Zdjęcie: www.kinówki.pl
"Boyhood" to film, który pozostanie w mojej pamięci do końca życia. Niezwykłe, magiczne kino, które zdarza się raz na jakiś czas i przechodzi do historii X Muzy. Richard Linklater, twórca świetnej trylogii ("Przed wschodem słońca", "Przed zachodem słońca" i "Przed północą"), tym razem poszedł krok dalej. Postanowił przez dwanaście lat spotykać się z tą samą grupą aktorów i pokazać jak się zmieniają. Był to o tyle ryzykowny pomysł, że ktoś nagle mógł podziękować za współpracę. Na szczęście tak się nie stało i otrzymaliśmy piękny filmowy prezent.
Na ekranie oglądamy przede wszystkim losy Masona (Ellar Coltrane), jego mamy (Patricia Arquette), taty (Ethan Hawke) oraz siostry Samanthy (prywatnie córka reżysera, Lorelei Linklater). Są one strasznie pogmatwane, ponieważ dzieci wychowuje matka nie mająca szczęścia w miłości. Ciągle trafia na alkoholików. Biologiczny ojciec pojawia się raz na jakiś czas, ale jest bardzo lubiany przez Masona i Samanthę. Zresztą ich spotkania najbardziej zapadają w pamięci widza. Nie brakuje w nich zarówno żartów, jak i poważnych dyskusji o życiu. Oprócz tego widzimy jak zmieniały się Stany Zjednoczone przez dwanaście lat. A przecież działo się wtedy całkiem sporo, chociażby na scenie politycznej. W latach 2002-2013 zmieniały się także formy komunikacji. Na początku filmu nie istnieje na przykład facebook, bez którego większość z nas nie wyobraża sobie dzisiaj życia. Wszystko to sprawia, że podczas seansu młodzi ludzie mogą poczuć się tak, jakby oglądali na ekranie siebie samych. Ale nie oznacza to wcale, że ci nieco starsi nie znajdą w tym obrazie niczego dla siebie. Wprost przeciwnie. Historia jest na tyle uniwersalna, że wiek widza nie ma najmniejszego znaczenia.
Zdjęcie: www.boyhoodmovie.tumblr.com
Chciałbym się teraz skupić na aktorach. Tym bardziej, że nie zauważyłem tutaj żadnego "słabego ogniwa". Każdy wie jakie zadanie ma do wykonania i robi to z należytą starannością. Trudno uwierzyć, że Ellar Coltrane trafił na plan z castingu. Jego naturalność i autentyczność zarazem są niesamowite. Coś mi się wydaje, że już niedługo będzie kolejną gwiazdą Hollywoodu. Oby tylko nie zaczął grać w mało wartościowych projektach. Świetna była również Lorelei Linklater. Jestem pewien, że gdyby ojciec nie wyczuł u niej talentu aktorskiego, nie powierzyłby roli w tak ważnym projekcie. Prawdziwą przyjemnością było wreszcie obserwowanie Patricii Arquette i Ethana Hawke'a. Tego, w jaki sposób zmieniają się na tle dużo młodszej obsady. Ich zapał do gry i wiara w ten projekt można była widoczna jak na dłoni. Dało się także wyczuć świetną atmosferę, jaka panowała na planie. Co ciekawe, reszta aktorów, która miała do zagrania nieco mniejsze role, również spisała się na medal. Nie byli oni tłem, ale pełnoprawnymi uczestnikami tej filmowej wyprawy.
Kto jeszcze nie widział filmu "Boyhood", niech jak najszybciej nadrobi zaległości. Tym bardziej, że warto obejrzeć tę historię na dużym ekranie. Nie ma co się zrażać długością fabuły, ponieważ w ogóle tego nie czuć podczas seansu. Co więcej, kiedy pojawiły się napisy końcowe, żałowałem, że ta opowieść nie trwa dalej. Richard Linklater udowodnił, że kino wciąż żyje i może nas zaskoczyć czymś nowym.
Mateusz Frąckowiak