Zdjęcie: Teatr Polski
„Daję
twórcom kredyt zaufania”
Z Pawłem
Szkotakiem, dyrektorem Teatru Polskiego w Poznaniu, rozmawiał Mateusz Frąckowiak.
Za
nami sezon 2013/2014 w Teatrze Polskim. Co pan z niego najbardziej zapamiętał?
Był to dla naszego teatru sezon ciekawy i ambitny zarazem. Myślę tutaj o
„Operze za trzy grosze”, która okazała się najtrudniejszym przedsięwzięciem nie
tylko tego sezonu, ale ostatniej dekady. Ogromne dzieło, nie tylko dramatyczne,
ale także muzyczne, wykonywane z orkiestrą na żywo. Dające możliwość
zaprezentowania aktorom umiejętności wokalnych.
Pierwszą
premierą tego sezonu był „Szczaw, frytki”. W tym miejscu warto zwrócić uwagę na
dwie kwestie. Był to debiut reżyserski Piotra Kaźmierczaka oraz pierwszy
projekt w ramach Pracowni Inicjatyw Aktorskich.
Pracownia Inicjatyw Aktorskich to nowy projekt
Teatru Polskiego w Poznaniu, jego początki są obiecujące. Myślę, że Piotr
Kaźmierczak bardzo dobrze sobie poradził zarówno w roli reżysera jak i aktora w
spektaklu „Szczaw, frytki”. Oprócz Piotra występują tam jeszcze Jakub Papuga i
Mariusz Adamski tworząc wyraziste role, zapadające w pamięć. Wspomnę również o
Joli Jarmołowicz, tłumaczce z języka węgierskiego dramatu Egressy’ego, która
współpracuje z naszym teatrem od dawna. Cieszę się, że spektakl opowiadający z
poczuciem humoru o świecie sędziów piłkarskich, którym nie do końca się udało, znalazł
uznanie wśród widzów. Dzięki niemu możemy się trochę pośmiać z samych siebie, a
trochę…”rozgrzeszyć”.
W
ramach tego samego projektu obejrzeliśmy też inne przedstawienie, czyli
„Dr@cula. Vagina dentata”. Spotkało się ono ze znakomitym przyjęciem zarówno ze
strony widzów, jak i krytyków. Co pana zaintrygowało w tym tekście, że
postanowił pan dać szansę Agacie Biziuk i Agnieszce Makowskiej?
„Szczaw, frytki” to polska prapremiera
współczesnego, węgierskiego dramatu. Z kolei Dr@cula to nowy, polski tekst,
powstały na użytek tego spektaklu. W obu tych przypadkach widać linię
programową naszego teatru, którą jest zainteresowanie współczesną dramaturgią.
Twórcy nie musieli mnie długo przekonywać do swojego pomysłu, kiedy zobaczyłem
ich energię, a później przeczytałem scenariusz, wiedziałem, że musimy go u nas
zrealizować. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Sądzę, że ten
spektakl będzie długo obecny w naszym repertuarze.
Duża
odpowiedzialność leżała w rękach Piotra B. Dąbrowskiego i Pawła Siwiaka. Moim
zdaniem obaj zdali egzamin celująco. Zgodzi się pan z tym?
Zdecydowanie. Cieszę się z tego, że udało się
pokazać ich ogromny potencjał aktorski. Obaj są także lalkarzami i tutaj mogli
wykorzystać swoje umiejętności. Trzeba też
pamiętać o niezwykle utalentowanej reżyserce - Agacie Biziuk. Z
zainteresowaniem będę śledził jej drogę artystyczną, zapraszając ją także w
przyszłości do pracy w naszym teatrze.
Być
może niektórzy widzowie nie wiedzą o tym, że początkowo miał to być spektakl
lalkowy. Dlaczego pomysł nie doszedł do skutku?
Przede wszystkim dlatego, że jest to projekt
niskobudżetowy, a wykonanie profesjonalnych lalek jest kosztowne. Dlatego
aktorzy animują gotowe przedmioty. Nie
mam jednak poczucia, że obcuję z półproduktem. Oczywiście nie twierdzę też, że
wszystkie spektakle można realizować mając tak niski budżet (śmiech). Realizatorzy
pracując nad „Dr@culą...” znakomicie poradzili sobie nie tylko z artystyczną,
ale także produkcyjną stroną przedstawienia. Daję twórcom kredyt zaufania,
wierząc w ich wyobraźnię.
Tę
premierę mieli okazję zobaczyć również widzowie tegorocznej edycji festiwalu
Malta. Jaka była ich reakcja?
Było to znakomite przyjęcie, a bilety rozeszły się w
mgnieniu oka. Mam takie przekonanie, że ten spektakl mógłby także trafić do
obcojęzycznej widowni. Mieliśmy także dobre opinie od maltańskich widzów z
innych krajów.
Przejdźmy
teraz do „Kwaśnego mleka” Maliny Prześlugi, w reżyserii Uli Kijak. W tym
miejscu warto powiedzieć o tym, że był to prawdziwy sprawdzian dla Doroty
Kuduk. Zagrała ona bowiem w Teatrze Polskim po raz pierwszy główną rolę. Jest
pan zadowolony z efektów jej pracy?
Myślę, że dobrze poradziła sobie z tym zadaniem.
Stworzyła przejmującą rolę. Dla Doroty Kuduk było to ogromne wyzwanie, ale po
przychodzi się do zespołu, także po to
żeby takim wyzwaniom stawiać czoła. Ten spektakl ma swoją widownię, pomimo
niełatwego tematu.
Zdecydował
się pan wystawić również drugi tekst, nagrodzony podczas ostatnich „Metafor
Rzeczywistości”, a więc „Ene due rike fake”. Moim zdaniem było to powielenie
tego, co mieliśmy wcześniej okazję oglądać podczas czytań tego dramatu. Przez
to spektakl sprawia wrażenie niedopracowanego.
Osobiście broniłbym tej realizacji. Już podczas
finałowej prezentacji tego tekstu, mieliśmy do czynienia z prawie gotowym
spektaklem. Czasami zdarza się tak, że czytania są świetne, a podczas pracy nad
premierą wychodzi coś zupełnie odwrotnego. Dla mnie największym walorem tego
przedstawienia, oprócz samego tekstu, jest niesamowita energia naszych aktorek.
W pamięci zapadł mi także końcowy, mocny monolog Wojciecha Kalwata. Ten
spektakl mówiący o problemie molestowania, w kontekście poznańskim, nabiera
dodatkowego wymiaru.
Następnie
widzowie mogli obejrzeć „Mizantropa” Kuby Kowalskiego, który nie spotkał się z
dobrym przyjęciem. Osobiście nie podzielam opinii większości środowiska
teatralnego, ponieważ według mnie jest to ciekawe i bezkompromisowe spojrzenie
na teatr od kulis. Jak panu się podoba efekt końcowy?
Jest to nowoczesna, autorska interpretacja Kuby
Kowalskiego i Julii Holewińskiej, klasycznego utworu Moliera. Ktoś, kto lubi
„Kotkę na rozpalonym, blaszanym dachu”, będzie także darzył sympatią
„Mizantropa”. Dla mnie jest to ciekawe przedstawienie, opowiedziane nowoczesnym
językiem. Poruszany jest tutaj nie tylko temat życia wewnątrz teatru, ale także
obłudy, hipokryzji, niejasnych zakulisowych sposobów załatwiania różnych
interesów. Te wszystkie działania obecne są zarówno w naszym środowisku, jak i
w każdym innym. Zwróciłbym także uwagę na wyrównany, wysoki poziom aktorski.
Osobiście
zrealizował pan ostatnią premierę tego sezonu, czyli „Operę za trzy grosze”.
Wiem, że trudno ocenia się własną pracę, ale może pan spróbuje. Miał to być hit
na miarę „Amadeusza”, a tymczasem zawiódł najważniejszy element, jakim w
dramacie Brechta jest śpiew.
Od strony wykonawczej jest to chyba najtrudniejszy
spektakl dla moich aktorów. Mamy w nim kilka odkryć wokalnych. Na przykład
Piotr Kaźmierczak i Michał Kaleta, któremu
falsetu może pozazdrościć niejeden profesjonalny śpiewak. Mocnym punktem
przedstawienia jest Teresa Kwiatkowska, u której widać wcześniejsze
doświadczenie operowe. Wymieniłbym także Anię Sandowicz oraz Ewę Szumską. To
przedstawienie będzie dojrzewać w kolejnych miesiącach. Aktorzy z każdym
kolejnym przedstawieniem lepiej współpracują z dyrygentką. Nowych umiejętności
nabyła też obsługa techniczna. W przypadku „Opery za trzy grosze” czas będzie
działał na jej korzyść. Podobnie było z naszymi innymi dużymi produkcjami
takimi jak „Amadeusz” czy „Mistrz i Małgorzata”.
Są
tacy, którzy zarzucają temu przedstawieniu, że nie jest ono zbyt aktualne.
Wiadomo, że problem leży przede wszystkim po stronie praw autorskich. Czy
rzeczywiście nic nie dało się zrobić w tym zakresie?
Prawa autorskie są
tutaj restrykcyjnie przestrzegane. Taki rodzaj instrumentacji, aranżacji powoduje, że musi to być w pewnym sensie
teatr z przeszłości. Moim zdaniem przenoszenie tego do czasów współczesnych
spowodowałoby jeszcze większy rozdźwięk pomiędzy warstwą muzyczną a teatralną.
Wierzę w to, że teatr może zainteresować widza nie tylko aktualnymi,
publicystycznymi tematami.
W
tym roku odbyła się także kolejna edycja Metafor Rzeczywistości. Po raz
pierwszy w historii tego konkursu wygrały dwa teksty. Jak pan ocenia tę edycję
pod względem poziomu nadesłanych dramatów? Pojawiły się głosy, że niepotrzebnie
wśród finalistów znalazł się „Javen saste i bahtałe (bądźcie zdrowi i
szczęśliwi)” Marty Sokołowskiej.
Ten tekst podczas lektury wyglądał lepiej niż na
scenie. Kiedy się go czytało, była w nim niezwykła energia zbiorowego gniewu,
protestu, żalu, lamentacji. Wywarł
wrażenie na wszystkich członkach jury. Prezentacja odbyła się pod
czujnym okiem świetnego reżysera i z udziałem bardzo dobrych aktorów. Być może
ten tekst wymagał większej ilości pracy lub po prostu nadawał się tylko do
czytania indywidualnego. Tym niemniej cieszę się z tego, że znalazł się on w
finałowej trójce. Natomiast nie byłem zdziwiony, że wygrały akurat dwa
pozostałe teksty. Werdykt jury pokrywał się z werdyktem dziennikarzy i
publiczności.
Co
może pan powiedzieć o dramatach nadesłanych do tegorocznej edycji? Jaka
tematyka w nich przeważała?
W tym roku motywem przewodnim jest rodzina,
najczęściej dysfunkcyjna. Pojawiły się również wątki historyczne - Powstanie
Warszawskie, II Wojna Światowa, a nawet tematy biblijne i emigracyjne.
Autorzy często podejmowali też tematy
związane z wchodzeniem w dorosłość.
Jeżeli zaś chodzi o formę, to mieliśmy zarówno prozę, jak i wiersz.
Zdarzały się teksty krótkie, liczące po
kilkanaście stron, a rekordzistą okazała się osoba, która nadesłała
dramat liczący prawie 200 stron.
Za
nami również kolejna edycja „Bliskich Nieznajomych”. Skąd wziął się pomysł na tytuł,
który brzmiał „Kain i Abel” i jaki był klucz doboru tegorocznych spektakli?
Zawsze najpierw wymyślam temat, a dopiero później
dobieram do niego przedstawienia. Tegoroczny tytuł wydawał mi się ważny i
ciekawy ze względu na jego oryginalność. Można go rozpatrywać na kilku
płaszczyznach. Rodzinnej, biblijnej, współistnienia narodów. Wydarzenia na
Ukrainie dopisały do tego tematu współczesny, gorzki kontekst.
Do
zespołu dołączyły w tym sezonie dwie nowe twarze, czyli Marcela Stańko oraz
Przemysław Chojęta. Dlaczego postawił pan akurat na te osoby?
W obu przypadkach byli to aktorzy, którym
przyglądałem się od dłuższego czasu. Szczególnie Przemysławowi Chojęcie, który
jest już doświadczonym artystą. Jest po bardzo dobrej, warszawskiej szkole
teatralnej, ma za sobą dziesięć sezonów w Teatrze Słowackiego w Krakowie,
główną rolę w filmie Pas de deux. Na
pewno stanowi duże wzmocnienie naszego zespołu. Z kolei Marcela Stańko pokazała
się z dobrej strony w „Ene due rike fake”, „Kwaśnym mleku” oraz w „Operze za
trzy grosze”. Wierzę w to, że stworzą w naszym teatrze wielkie role.
Jeżeli
już jesteśmy przy aktorach, to Łukasz Chrzuszcz nie zagrał w ani jednym nowym
spektaklu w tym sezonie. Dlaczego?
Łukasz od nowego sezonu będzie naszym gościnnym
aktorem, występującym w spektaklach już zrealizowanych z Piszczykiem na czele.
Po zakończeniu nadchodzącego sezonu usiądziemy do rozmów i zastanowimy się co
dalej.
Kiedy
rozmawialiśmy rok temu obiecał pan, że przedstawienia takie jak „Ocalenie” i
„Balladyna” będą nadal pokazywane. Tymczasem pierwszego tytułu w ogóle nie
było, a drugi zaprezentowany został tylko raz, tuż przed wyjazdem na festiwal „Klasyka
Polska” w Opolu.
Rzeczywiście pojechaliśmy z nim do Opola, gdzie
został bardzo dobrze przyjęty, a Justyna Wasilewska wyjechała z nagrodą dla
najlepszej aktorki. Mamy kłopot z graniem tych spektakli, szczególnie z
„Balladyną” z powodu skoordynowania terminów gościnnych artystów. Jestem jednak po
rozmowach z reżyserem, Krzysztofem Garbaczewskim i mam nadzieję, że w
sezonie 2014/2015 będziemy ten spektakl grać częściej. Chciałbym móc oficjalnie
wręczyć Justynie opolską nagrodę, a poznańskiej publiczności dać szansę
zobaczenia tego kontrowersyjnego spektaklu.
Jakie
premiery szykuje dla swoich widzów Teatr Polski w nowym sezonie?
Będzie ich kilka. Zacznę od pierwszej, zaplanowanej na
12 grudnia na Dużej Scenie, czyli „Granicy”. Przygotowuje ją reżyser -Szymon
Kaczmarek, za dramaturgię będzie odpowiadał Żelisław Żelisławski. Przy okazji
tej premiery zadebiutuje nasza nowa aktorka, Agnieszka Findysz, z krakowskiej
PWST. Na tej samej scenie obejrzymy również kolejny projekt Piotra Ratajczaka i
Piotra Rowickiego - „Podróż” nawiązującą
do kultowego filmu „Podróż za jeden uśmiech”. Wcześniej, w Malarni,
zaprezentujemy spektakl będący realizacją dramatu, który zwycięży we
wrześniowych „Metaforach Rzeczywistości”. Z kolei w Galerii obejrzymy monodram
Marceli Stańko „Czy ryby śpią”, przeznaczony dla dzieci powyżej 10 roku życia
oraz ich rodziców. Będzie to polska
prapremiera sztuki sezonu 2012-13 dla dzieci i młodzieży w Niemczech. W
kwietniu pokażemy premierę na Dużej Scenie w mojej reżyserii, najprawdopodobniej
będzie to „Ryszard III” Shakespeare’a. Pokażemy też premiery w ramach Pracowni
Inicjatyw Aktorskich. Będzie to zatem dość bogaty sezon w naszym teatrze.