środa, 23 lipca 2014

W cztery oczy z...

Zapraszam na kolejną rozmowę w ramach cyklu "W cztery oczy z...".


Zdjęcie: Teatr Polski


„Daję twórcom kredyt zaufania”

Z Pawłem Szkotakiem, dyrektorem Teatru Polskiego w Poznaniu, rozmawiał Mateusz Frąckowiak.

Za nami sezon 2013/2014 w Teatrze Polskim. Co pan z niego najbardziej zapamiętał?
Był to dla naszego teatru sezon  ciekawy i ambitny zarazem. Myślę tutaj o „Operze za trzy grosze”, która okazała się najtrudniejszym przedsięwzięciem nie tylko tego sezonu, ale ostatniej dekady. Ogromne dzieło, nie tylko dramatyczne, ale także muzyczne, wykonywane z orkiestrą na żywo. Dające możliwość zaprezentowania aktorom umiejętności wokalnych.

Pierwszą premierą tego sezonu był „Szczaw, frytki”. W tym miejscu warto zwrócić uwagę na dwie kwestie. Był to debiut reżyserski Piotra Kaźmierczaka oraz pierwszy projekt w ramach Pracowni Inicjatyw Aktorskich.
Pracownia Inicjatyw Aktorskich to nowy projekt Teatru Polskiego w Poznaniu, jego początki są obiecujące. Myślę, że Piotr Kaźmierczak bardzo dobrze sobie poradził zarówno w roli reżysera jak i aktora w spektaklu „Szczaw, frytki”. Oprócz Piotra występują tam jeszcze Jakub Papuga i Mariusz Adamski tworząc wyraziste role, zapadające w pamięć. Wspomnę również o Joli Jarmołowicz, tłumaczce z języka węgierskiego dramatu Egressy’ego, która współpracuje z naszym teatrem od dawna. Cieszę się, że spektakl opowiadający z poczuciem humoru o świecie sędziów piłkarskich, którym nie do końca się udało, znalazł uznanie wśród widzów. Dzięki niemu możemy się trochę pośmiać z samych siebie, a trochę…”rozgrzeszyć”.

W ramach tego samego projektu obejrzeliśmy też inne przedstawienie, czyli „Dr@cula. Vagina dentata”. Spotkało się ono ze znakomitym przyjęciem zarówno ze strony widzów, jak i krytyków. Co pana zaintrygowało w tym tekście, że postanowił pan dać szansę Agacie Biziuk i Agnieszce Makowskiej?
„Szczaw, frytki” to polska prapremiera współczesnego, węgierskiego dramatu. Z kolei Dr@cula to nowy, polski tekst, powstały na użytek tego spektaklu. W obu tych przypadkach widać linię programową naszego teatru, którą jest zainteresowanie współczesną dramaturgią. Twórcy nie musieli mnie długo przekonywać do swojego pomysłu, kiedy zobaczyłem ich energię, a później przeczytałem scenariusz, wiedziałem, że musimy go u nas zrealizować. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Sądzę, że ten spektakl będzie długo obecny w naszym repertuarze.

Duża odpowiedzialność leżała w rękach Piotra B. Dąbrowskiego i Pawła Siwiaka. Moim zdaniem obaj zdali egzamin celująco. Zgodzi się pan z tym?
Zdecydowanie. Cieszę się z tego, że udało się pokazać ich ogromny potencjał aktorski. Obaj są także lalkarzami i tutaj mogli wykorzystać swoje umiejętności. Trzeba też  pamiętać o niezwykle utalentowanej reżyserce - Agacie Biziuk. Z zainteresowaniem będę śledził jej drogę artystyczną, zapraszając ją także w przyszłości do pracy w naszym teatrze.

Być może niektórzy widzowie nie wiedzą o tym, że początkowo miał to być spektakl lalkowy. Dlaczego pomysł nie doszedł do skutku?
Przede wszystkim dlatego, że jest to projekt niskobudżetowy, a wykonanie profesjonalnych lalek jest kosztowne. Dlatego aktorzy animują gotowe przedmioty.  Nie mam jednak poczucia, że obcuję z półproduktem. Oczywiście nie twierdzę też, że wszystkie spektakle można realizować mając tak niski budżet (śmiech). Realizatorzy pracując nad „Dr@culą...” znakomicie poradzili sobie nie tylko z artystyczną, ale także produkcyjną stroną przedstawienia. Daję twórcom kredyt zaufania, wierząc w ich wyobraźnię.

Tę premierę mieli okazję zobaczyć również widzowie tegorocznej edycji festiwalu Malta. Jaka była ich reakcja?
Było to znakomite przyjęcie, a bilety rozeszły się w mgnieniu oka. Mam takie przekonanie, że ten spektakl mógłby także trafić do obcojęzycznej widowni. Mieliśmy także dobre opinie od maltańskich widzów z innych krajów.

Przejdźmy teraz do „Kwaśnego mleka” Maliny Prześlugi, w reżyserii Uli Kijak. W tym miejscu warto powiedzieć o tym, że był to prawdziwy sprawdzian dla Doroty Kuduk. Zagrała ona bowiem w Teatrze Polskim po raz pierwszy główną rolę. Jest pan zadowolony z efektów jej pracy?
Myślę, że dobrze poradziła sobie z tym zadaniem. Stworzyła przejmującą rolę. Dla Doroty Kuduk było to ogromne wyzwanie, ale po przychodzi się do zespołu, także  po to żeby takim wyzwaniom stawiać czoła. Ten spektakl ma swoją widownię, pomimo niełatwego tematu.

Zdecydował się pan wystawić również drugi tekst, nagrodzony podczas ostatnich „Metafor Rzeczywistości”, a więc „Ene due rike fake”. Moim zdaniem było to powielenie tego, co mieliśmy wcześniej okazję oglądać podczas czytań tego dramatu. Przez to spektakl sprawia wrażenie niedopracowanego.
Osobiście broniłbym tej realizacji. Już podczas finałowej prezentacji tego tekstu, mieliśmy do czynienia z prawie gotowym spektaklem. Czasami zdarza się tak, że czytania są świetne, a podczas pracy nad premierą wychodzi coś zupełnie odwrotnego. Dla mnie największym walorem tego przedstawienia, oprócz samego tekstu, jest niesamowita energia naszych aktorek. W pamięci zapadł mi także końcowy, mocny monolog Wojciecha Kalwata. Ten spektakl mówiący o problemie molestowania, w kontekście poznańskim, nabiera dodatkowego wymiaru.

Następnie widzowie mogli obejrzeć „Mizantropa” Kuby Kowalskiego, który nie spotkał się z dobrym przyjęciem. Osobiście nie podzielam opinii większości środowiska teatralnego, ponieważ według mnie jest to ciekawe i bezkompromisowe spojrzenie na teatr od kulis. Jak panu się podoba efekt końcowy?
Jest to nowoczesna, autorska interpretacja Kuby Kowalskiego i Julii Holewińskiej, klasycznego utworu Moliera. Ktoś, kto lubi „Kotkę na rozpalonym, blaszanym dachu”, będzie także darzył sympatią „Mizantropa”. Dla mnie jest to ciekawe przedstawienie, opowiedziane nowoczesnym językiem. Poruszany jest tutaj nie tylko temat życia wewnątrz teatru, ale także obłudy, hipokryzji, niejasnych zakulisowych sposobów załatwiania różnych interesów. Te wszystkie działania obecne są zarówno w naszym środowisku, jak i w każdym innym. Zwróciłbym także uwagę na wyrównany, wysoki poziom aktorski.

Osobiście zrealizował pan ostatnią premierę tego sezonu, czyli „Operę za trzy grosze”. Wiem, że trudno ocenia się własną pracę, ale może pan spróbuje. Miał to być hit na miarę „Amadeusza”, a tymczasem zawiódł najważniejszy element, jakim w dramacie Brechta jest śpiew.
Od strony wykonawczej jest to chyba najtrudniejszy spektakl dla moich aktorów. Mamy w nim kilka odkryć wokalnych. Na przykład Piotr Kaźmierczak i Michał Kaleta, któremu  falsetu może pozazdrościć niejeden profesjonalny śpiewak. Mocnym punktem przedstawienia jest Teresa Kwiatkowska, u której widać wcześniejsze doświadczenie operowe. Wymieniłbym także Anię Sandowicz oraz Ewę Szumską. To przedstawienie będzie dojrzewać w kolejnych miesiącach. Aktorzy z każdym kolejnym przedstawieniem lepiej współpracują z dyrygentką. Nowych umiejętności nabyła też obsługa techniczna. W przypadku „Opery za trzy grosze” czas będzie działał na jej korzyść. Podobnie było z naszymi innymi dużymi produkcjami takimi jak „Amadeusz” czy „Mistrz i Małgorzata”.

Są tacy, którzy zarzucają temu przedstawieniu, że nie jest ono zbyt aktualne. Wiadomo, że problem leży przede wszystkim po stronie praw autorskich. Czy rzeczywiście nic nie dało się zrobić w tym zakresie?
Prawa autorskie są  tutaj restrykcyjnie przestrzegane. Taki rodzaj instrumentacji, aranżacji  powoduje, że musi to być w pewnym sensie teatr z przeszłości. Moim zdaniem przenoszenie tego do czasów współczesnych spowodowałoby jeszcze większy rozdźwięk pomiędzy warstwą muzyczną a teatralną. Wierzę w to, że teatr może zainteresować widza nie tylko aktualnymi, publicystycznymi tematami.

W tym roku odbyła się także kolejna edycja Metafor Rzeczywistości. Po raz pierwszy w historii tego konkursu wygrały dwa teksty. Jak pan ocenia tę edycję pod względem poziomu nadesłanych dramatów? Pojawiły się głosy, że niepotrzebnie wśród finalistów znalazł się „Javen saste i bahtałe (bądźcie zdrowi i szczęśliwi)” Marty Sokołowskiej.
Ten tekst podczas lektury wyglądał lepiej niż na scenie. Kiedy się go czytało, była w nim niezwykła energia zbiorowego gniewu, protestu, żalu, lamentacji. Wywarł  wrażenie na wszystkich członkach jury. Prezentacja odbyła się pod czujnym okiem świetnego reżysera i z udziałem bardzo dobrych aktorów. Być może ten tekst wymagał większej ilości pracy lub po prostu nadawał się tylko do czytania indywidualnego. Tym niemniej cieszę się z tego, że znalazł się on w finałowej trójce. Natomiast nie byłem zdziwiony, że wygrały akurat dwa pozostałe teksty. Werdykt jury pokrywał się z werdyktem dziennikarzy i publiczności.

Co może pan powiedzieć o dramatach nadesłanych do tegorocznej edycji? Jaka tematyka w nich przeważała?
W tym roku motywem przewodnim jest rodzina, najczęściej dysfunkcyjna. Pojawiły się również wątki historyczne - Powstanie Warszawskie, II Wojna Światowa, a nawet tematy biblijne i emigracyjne. Autorzy  często podejmowali też tematy związane z wchodzeniem w dorosłość.  Jeżeli zaś chodzi o formę, to mieliśmy zarówno prozę, jak i wiersz. Zdarzały się teksty krótkie, liczące po  kilkanaście stron, a rekordzistą okazała się osoba, która nadesłała dramat liczący prawie 200 stron.

Za nami również kolejna edycja „Bliskich Nieznajomych”. Skąd wziął się pomysł na tytuł, który brzmiał „Kain i Abel” i jaki był klucz doboru tegorocznych spektakli?
Zawsze najpierw wymyślam temat, a dopiero później dobieram do niego przedstawienia. Tegoroczny tytuł wydawał mi się ważny i ciekawy ze względu na jego oryginalność. Można go rozpatrywać na kilku płaszczyznach. Rodzinnej, biblijnej, współistnienia narodów. Wydarzenia na Ukrainie dopisały do tego tematu współczesny, gorzki kontekst.

Do zespołu dołączyły w tym sezonie dwie nowe twarze, czyli Marcela Stańko oraz Przemysław Chojęta. Dlaczego postawił pan akurat na te osoby?
W obu przypadkach byli to aktorzy, którym przyglądałem się od dłuższego czasu. Szczególnie Przemysławowi Chojęcie, który jest już doświadczonym artystą. Jest po bardzo dobrej, warszawskiej szkole teatralnej, ma za sobą dziesięć sezonów w Teatrze Słowackiego w Krakowie, główną rolę w filmie  Pas de deux. Na pewno stanowi duże wzmocnienie naszego zespołu. Z kolei Marcela Stańko pokazała się z dobrej strony w „Ene due rike fake”, „Kwaśnym mleku” oraz w „Operze za trzy grosze”. Wierzę w to, że stworzą w naszym teatrze wielkie role.

Jeżeli już jesteśmy przy aktorach, to Łukasz Chrzuszcz nie zagrał w ani jednym nowym spektaklu w tym sezonie. Dlaczego?
Łukasz od nowego sezonu będzie naszym gościnnym aktorem, występującym w spektaklach już zrealizowanych z Piszczykiem na czele. Po zakończeniu nadchodzącego sezonu usiądziemy do rozmów i zastanowimy się co dalej.

Kiedy rozmawialiśmy rok temu obiecał pan, że przedstawienia takie jak „Ocalenie” i „Balladyna” będą nadal pokazywane. Tymczasem pierwszego tytułu w ogóle nie było, a drugi zaprezentowany został tylko raz, tuż przed wyjazdem na festiwal „Klasyka Polska” w Opolu.
Rzeczywiście pojechaliśmy z nim do Opola, gdzie został bardzo dobrze przyjęty, a Justyna Wasilewska wyjechała z nagrodą dla najlepszej aktorki. Mamy kłopot z graniem tych spektakli, szczególnie z „Balladyną” z powodu skoordynowania terminów gościnnych artystów. Jestem  jednak po  rozmowach z reżyserem, Krzysztofem Garbaczewskim i mam nadzieję, że w sezonie 2014/2015 będziemy ten spektakl grać częściej. Chciałbym móc oficjalnie wręczyć Justynie opolską nagrodę, a poznańskiej publiczności dać szansę zobaczenia tego kontrowersyjnego spektaklu.

Jakie premiery szykuje dla swoich widzów Teatr Polski w nowym sezonie?
Będzie ich kilka. Zacznę od pierwszej, zaplanowanej na 12 grudnia na Dużej Scenie, czyli „Granicy”. Przygotowuje ją reżyser -Szymon Kaczmarek, za dramaturgię będzie odpowiadał Żelisław Żelisławski. Przy okazji tej premiery zadebiutuje nasza nowa aktorka, Agnieszka Findysz, z krakowskiej PWST. Na tej samej scenie obejrzymy również kolejny projekt Piotra Ratajczaka i Piotra Rowickiego  - „Podróż” nawiązującą do kultowego filmu „Podróż za jeden uśmiech”. Wcześniej, w Malarni, zaprezentujemy spektakl będący realizacją dramatu, który zwycięży we wrześniowych „Metaforach Rzeczywistości”. Z kolei w Galerii obejrzymy monodram Marceli Stańko „Czy ryby śpią”, przeznaczony dla dzieci powyżej 10 roku życia oraz ich rodziców.  Będzie to polska prapremiera sztuki sezonu 2012-13 dla dzieci i młodzieży w Niemczech. W kwietniu pokażemy premierę na Dużej Scenie w mojej reżyserii, najprawdopodobniej będzie to „Ryszard III” Shakespeare’a. Pokażemy też premiery w ramach Pracowni Inicjatyw Aktorskich. Będzie to zatem dość bogaty sezon w naszym teatrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz