Teatr Kwadrat nie tylko lubi, ale co ważniejsze umie wystawiać farsy. Duża w tym zasługa jego dyrektora, Andrzeja Nejmana. W dzisiejszych czasach łatwo o rechot na widowni. Mam tutaj na myśli przede wszystkim teatry prywatne, oczywiście z drobnymi wyjątkami. Muszą one bowiem przede wszystkim na siebie zarabiać, a ludzie niechętnie wydają pieniądze na poważne historie, których na dodatek nie rozumieją. W przypadku "Ciotki Karoli 3.0" jest zupełnie inaczej. Otrzymujemy bowiem świetnie opowiedzianą historię, z dobrze dobraną obsadą.
Na scenie śledzimy losy dwóch zamożnych, ale bardzo nieśmiałych studentów. Obaj są zakochani, ale żaden z nich nie potrafi wyznać miłości swojej ukochanej. Aż tu nagle dowiadują się, że zamożna ciotka jednego z nich przyjeżdża z wizytą. Jest to świetna okazja, żeby wydać przyjęcie i zaprosić na nie dziewczyny. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie fakt, że ciotka nagle odwołuje przyjazd. Na szczęście panowie mają plan zastępczy. Więcej wam nie zdradzę, ale z całą pewnością będziecie mieli wiele powodów do śmiechu.
W tym przypadku mamy do czynienia z klasyczną angielską farsą. A zatem koniec końców wszystko musi prowadzić do szczęśliwego zakończenia. Jednak żeby widz nie był tym wszystkim znużony, potrzebni są odpowiedni wykonawcy. Na szczęście Andrzej Nejman ich znalazł. Szczególnie mam tu na myśli Michała Rolnickiego i Michała Lewandowskiego. Obu widziałem w epizodycznych rolach filmowych, ale jak wiadomo prawdziwym sprawdzianem dla aktora jest scena teatralna. Szczególnie kiedy przychodzi komuś zagrać rolę komediową. A jak wiadomo najtrudniej jest widzów rozśmieszyć. Na szczęście im się to udało. Do łez rozbawił mnie również Wincenty Grabarczyk w roli Brasseta. Pomimo swojego wieku, nie przeszkadzało mu tempo przedstawienia. Powiedziałbym nawet, że świetnie zrozumiał konwencję, przez co na scenie czuł się jak ryba w wodzie. Swój talent komediowy udowodnił także Grzegorz Wons. Szczególnie w scenie, w której miał wyznać miłość, będąc nie do końca trzeźwym. No i wreszcie pochwalłbym Katarzynę Glinkę oraz Martę Żmudę-Trzebiatowską. Obie nie mają szczęscia do ról filmowych. Szczególnie mam tu na myśli tą drugą. Na szczęście w teatrze udowadnia swoim wrogom jak bardzo się mylą. Widziałem ją wcześniej chociażby w "Motyle są wolne" czy "Kiedy Harry poznał Sally" i za każdym razem była przekonująca. Melodią przyszłości może być Anna Karczmarczyk. Pytanie tylko czy będzie miała na tyle sił, żeby rozpychać się łokciami na lewo i prawo, aby powalczyć o "poważniejszą" rolę. W każdym razie trzymam za nią kciuki, ponieważ ma zadatki na dobrą aktorkę. Możecie ją kojarzyć na przykład z nagradzanych "Galerianek" w reżyserii Katarzyny Rosłaniec.
Dobrym pomysłem było umiejscowienie z boku sceny swego rodzaju wehikułu czasu. W nim oglądaliśmy postać Czesław Mozlila, śpiewająco wprowdzającego nas w kolejne części tej opowieści. A jeżeli już poruszam wątek samej historii, to według mnie powinna ona być nieco krótsza i zamiast 180 minut trwać nie więc niż dwie pół godziny. Zwróciłbym również uwagę na ciekawą scenografię oraz kostiumy autorstwa Macieja Chojnackiego. Te dwa elementy zostały dopracowane w najmniejszych szczegółach, przez co pozostają w pamięci widza.
"Ciotka Karola 3.0" jest przykładem na to, że warto wystawiać farsy na polskich scenach teatralnych. Trzeba tylko wiedzieć który tekst jest godny uwagi i trafi do każdego widza. To przedstawienie spodoba się zarówno stałym bywalcom teatru, jak i tym, którzy idą wtedy, kiedy nie mają pomysłu na spędzenie wieczoru. Z kolei repertuar Teatru Kwadrat warto śledzić na bieżąco, ponieważ co chwilę pojawia się tam spektakl godny uwagi.
Mateusz Frąckowiak
nie wierzę, że podobała Ci się Trzebiatowska. Obie z Glinką były najsłabszymi punktami tego spektaklu.
OdpowiedzUsuńA moim zdaniem w tym spektaklu akurat nie było słabych punktów jeżeli chodzi o aktorstwo. Ale wiadomo, że każdy może mieć swoje zdanie. Zresztą byłoby nudno gdyby wszyscy myśleli tak samo;)
Usuń