Zdjęcie: Monika Lisiecka
Z lekturami szkolnymi najczęściej bywa tak, że zaczynamy je doceniać dopiero po latach. Często żałujemy, że czegoś nie przeczytaliśmy lub nie doczytaliśmy. Na szczęście za sprawą teatru możemy do niektórych tytułów wrócić. Teatr Polski w Poznaniu postanowił przypomnieć "Granicę", która po raz pierwszy została wydana w 1935 roku. A zatem można sobie zadać pytanie, czy sztuka na jej podstawie jest w stanie przekazać współczesnemu widzowi coś nowego, poruszyć go i skłonić do refleksji. Idąc na to przedstawienie miałem wielką nadzieję, że tak właśnie będzie.
Reżyser Szymon Kaczmarek z okresu międzywojennego przenosi nas do czasów współczesnych. Już w pierwszej scenie poznajemy Zenona Ziembiewicza (Piotr B. Dąbrowski), głównego bohatera opowieści. Ma on na sobie strój Supermana i imitację peleryny, którą jest długa, biało-czerwona wstęga, ciągnąca się za nim po ziemi. Wygląda więc na to, że mamy do czynienia z narodowym bohaterem, gotowym poświęcić się w imię kochanej ojczyzny. Jednak z każdą kolejną minutą przekonujemy się, że był to tylko kostium. Skąd my to znamy? Przecież wystarczy włączyć wieczorne wiadomości, żeby zobaczyć wielu "superbohaterów", dla których dobro narodowe jest celem nadrzędnym. W adaptacji Żelisława Żelisławskiego nie zabraknie także pozostałych postaci znanych z kart powieści Nałkowskiej. Oglądamy zatem dalsze losy Zenona, jego żony Elżbiety Bieckiej (Barbara Prokopowicz), kochanki Justyny Bogutówny (Agnieszka Findysz) czy też matki (Ewa Szumska). Każdy kolejny epizod jest ważny, dlatego warto uważnie śledzić historię. Twórcy postanowili też dodać kilka wątków, jak chociażby przemówienie Mariana Chąśby (Jakub Papuga), bezpośrednio nawiązujące do poznańskich realiów czy chociażby wątek homoseksualny Księdza Adolfa Czerlona (Przemysław Chojęta). Są one sprytnie wplecione w fabułę i stanowią zabawny przerywnik, wywołujący na sali sporo śmiechu.
Zdjęcie: Michał Ramus
Niezwykle istotnym elementem tego przedstawienia jest świetne aktorstwo. Zespołowość - to słowo przychodzi na myśl, kiedy ogląda się "Granicę". Rewelacyjny w roli Zenona jest Piotr B. Dąbrowski. Jest to to jego trzecia najlepsza rola w tym teatrze po "Dr@cula. Vagina dentata" oraz "Mistrzu i Małgorzacie". Potrafi wydobyć ze swojego bohatera to, co najlepsze i najgorsze. Słucha swoich partnerów scenicznych, przez co jego gra jest wiarygodna. Ogląda się go z prawdziwą przyjemnością, dlatego z niecierpliwością czekam na "Konstelacje", styczniową premierę z jego udziałem. Świetnie wypadła także Barbara Prokopowicz jako jego żona. Ich rozmowy są najlepszymi momentami tego spektaklu. Emocje, jakie towarzyszą wtedy towarzyszą bohaterom dają się we znaki również publiczności. Ogląda się to jak pierwszorzędny dramat, w którym strzelba lada moment wybuchnie. Kilka słów chciałbym poświęcić Agnieszce Findysz. Widziałem ją po raz pierwszy podczas wrześniowych "Metafor Rzeczywistości". Już wtedy potwierdziła swój niesamowity kunszt aktorski. A było to czytanie dramatu, a nie przygotowane przedstawienie. Na szczęście warto było poczekać do grudnia, bo jej Justyna to pierwszorzędnie poprowadzona bohaterka. Widać, że ta aktorka lubi, a co ważniejsze, umie grać rozedrganie emocjonalnie postaci. Jest w tym wiarygodna, dlatego nie można od niej oderwać wzroku. Byli również aktorzy, którzy grali mniej, ale zaznaczyli swoją obecność bardzo wyraźnie. Mam tutaj na myśli przede wszystkim Marcelę Stańko, Mariusza Adamskiego, Wiesława Zanowicza, Jakuba Papugę oraz Wojciecha Kalwata. Wreszcie nie można zapomnieć o Teresie Kwiatkowskiej w roli Cecylii Kolichowskiej. Pokazała, że nie tylko potrafi widza rozśmieszyć, ale także głęboko poruszyć.
To, co zostaje w pamięci widza po tym spektaklu, to także ciągle zmieniająca się, ruchoma scenografia. Kaja Migdałek przemyślała ją w najdrobniejszych szczegółach, dzięki czemu na scenę patrzy się z przyjemnością. Nie jestem zwolennikiem multimediów w teatrze, ale tutaj ekran, na którym oglądamy losy Justyny w drugiej części jest zasadny. Jest to ewidentne nawiązanie do wszechobecnych mediów, a co za tym idzie ekranu telewizora, na którym nierzadko śledzimy dramatyczne losy ludzi w różnych zakątkach świata. Przedstawienie podzielone zostało na dwie części. W pierwszej momenty dramatyczne przeplatają się z tragicznymi. Z kolei w drugiej uśmiech pojawia się nam się na twarzy coraz rzadziej. Jest to zasadne z punktu widzenia całej historii, której zakończenia oczywiście nie zdradzę. Jedyne, do czego mógłbym się w tym spektaklu przyczepić, to czas trwania. Moim zdaniem można było to wszystko pokazać w nieco ponad dwie godziny. Pod koniec czułem już bowiem lekkie zmęczenie.
Poznańska "Granica" to spektakl, który trzeba zobaczyć. Szymon Kaczmarek i Żelisław Żelisławski przypomnieli wszystkim, że klasyka może zainteresować widza w każdym wieku. Trzeba tylko mieć pomysł na jej wystawienie oraz aktorów mogących sprostać wyzwaniu. Wszystko to ma Teatr Polski, dlatego spektakl ten zostaje w głowie i daje do myślenia. Nie znajdziecie w nim łatwych pytań i odpowiedzi. To jedna z tych historii, z którymi trzeba się zmierzyć samemu. To jedno z tych przedstawień, które udowadnia, że teatr jest wciąż potrzebny i ważny.
Mateusz Frąckowiak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz