niedziela, 23 lutego 2014

W cztery oczy z...

Zapraszam do lektury kolejnego wywiadu z cyklu "W cztery oczy z...". Tym razem miałem aż trzech rozmówców.




„Prawdziwy, profesjonalny teatr zawsze łączy ludzi”

Z Marią Pakulnis i Mirosławem Kropielnickim, odtwórcami głównych ról w spektaklu „Seks dla opornych” oraz reżyserką Bożeną Borowską-Kropielnicką rozmawiał Mateusz Frąckowiak.

Dlaczego postanowiliście Państwo wystawić „Seks dla opornych”?
Maria Pakulnis: Przede wszystkim dlatego, że jest to sztuka bardzo rzadko wystawiana na polskich scenach. Inny powód jest taki, że znamy się we trójkę od ponad dwudziestu lat. Nasza przyjaźń rozpoczęłasię bodajże w 1995 roku. Przyjechałam wtedydo Poznania, żeby zobaczyć przedstawienie „Kuglarze i wisielcy”, w reżyserii mojego męża Krzysztofa Zaleskiego. Szybko złapaliśmy wspólny język, zaczęliśmy spędzać razem wakacje i często się odwiedzaliśmy. W życiu tak czasem bywa, że spotykasz kogoś wyjątkowego niespodziewanie. Tak właśnie było w naszym przypadku. W tej chwili śmiało mogę powiedzieć, że ci ludzie są dla mnie jak rodzina. Bardzo się cieszę, że po tylu latach udało nam się stworzyć wspólny projekt, o którym myśleliśmy od dawna.
Mirosław Kropielnicki: Żałujemy tylko, że nie dożył tego momentu mąż Marysi. Był to wspaniały człowiek, wielki reżyser i nasz przyjaciel.

Kiedy słucham Pani wspomnień o mężu czuję, że podświadomie gra Pani również dla niego. Można powiedzieć, że to przedstawienie jest swego rodzaju prezentem.
M.P.: Oczywiście. Zresztą jak może być inaczej, skoro w tekście mamy fragmenty mówiące o tym, co w życiu najważniejsze, a więc domu i rodzinie.
M.K.: I właśnie z tego powodu zrobiliśmy ten spektakl. Ten tekst od początku bardzo nam się spodobał i można powiedzieć, że jest dla nas stworzony. Błyskotliwy, inteligentny, mówi o ludzkich problemach w sposób bezpośredni. Takich przedstawień robi się dzisiaj bardzo mało, niestety. Żeby nie powiedzieć, w ogóle. Jak pan zauważył sprzedajemy 700, 800 biletów w ciągu weekendu, jest pełna sala, a ludzie po wyjściu są szczęśliwi.

Zagraliście państwo już kilka spektakli, kolejne będą w marcu. Czy na widowni zasiadają ludzie w różnym wieku?
M.P.:Zdecydowanie. Kiedy przychodzą młodsze osoby, zabierają ze sobą rodziców oraz znajomych i to jest niesamowite. Można pokusić się o stwierdzenie, że jest to ponadpokoleniowy spektakl. Młodzi, będący na początku swojej drogi życiowej, oglądają w nim obraz tego, co ich czeka. Chcemy pokazać, że należy doceniać to, co się ma pod nosem. Tymczasem w dzisiejszych czasach już po pierwszej kłótni wszyscy składają pozew o rozwód. Rzadko kiedy ktoś chce podjąć walkę i rozmawiać z drugą osobą.
M.K.: I nie chodzi tutaj o rozmowę przez facebooka, tylko w cztery oczy.

Przedstawienie grane jest w Ośrodku Kultury Gminy Suchy Las. Dlaczego wybór padł akurat na to miejsce?
Bożena Borowska-Kropielnicka: Długo zastanawialiśmy się nad tym gdzie moglibyśmy tę sztukę wystawić. Tak się zdarzyło, że nasza koleżanka, która pracowała kiedyś w jednym z teatrów, jest tutaj zastępcą dyrektora. Przyjechaliśmy, obejrzeliśmy to miejsce i stwierdziliśmy, że spróbujemy. Jest to nasza własna produkcją, którą od początku do końca zrobiliśmy sami. Oczywiście z pomocą pewnego mecenasa sztuki, którego nazwiska nie możemy wymienić. Scenografem jest Ewa Strebejko-Hryniewicz, wybitna specjalistka w tej dziedzinie, mieszkająca na co dzień w Poznaniu. Chcieliśmy to zrobić profesjonalnie, ponieważ inaczej nie potrafimy. Tak, żeby widz wchodząc do środka,nie miał poczucia, że jest to jakaś amatorszczyzna. Przy okazji, wspólnie z mężem, zrobiliśmy sobie mały prezent na dwudziestą piątą rocznicę naszego ślubu, która przypadała w sierpniu. Jednak w trakcie prób zupełnie o tym zapomnieliśmy i dopiero teść nam o tym przypomniał. A więc proszę sobie wyobrazić, jak bardzo pochłonęła nas ta praca. Zresztą nasi znajomi często wspominali, że chcieliby pójść do teatru na przedstawienie, które byłoby dla nich. W związku z tym zaczęliśmy myśleć jaki tekst mógłby trafić zarówno do nich, jak i do osób pochodzących z różnych środowisk. Taki, który dałby im receptę na życie oraz zadałkilka ważnych pytań.
M.K.: Prawdziwy, profesjonalny teatr zawsze łączy ludzi. Niezależnie od wykształcenia, wykonywanego zawodu czy sposobu patrzenia na świat. Nie może być tak, że widz nie wie co ogląda i dlaczego reżyser pokazał to w taki, a nie inny sposób.
B.B-K.: My nie chcemy widza straszyć, tylko dawać nadzieję. I mamy wrażenie, że nasz spektakl jest na tyle barwny i różnorodny, że każdy widz będzie mógł się w nim przejrzeć niczym w odbiciu lustrzanym.

Stanisława Celińska w jednym z wywiadów powiedziała, że aktor użycza bohaterowi własnych przeżyć i emocji i z tego wszystkiego składa postać. Czy Alice i Henry, bohaterowie „Seksu dla opornych”, są w jakimś stopniu do państwa podobni?
M.P.: Stanisława Celińska nie powiedziała niczego odkrywczego. Nie wyobrażam sobie, żeby aktor nie użyczał swojej postaci emocji i przeżyć zaczerpniętych z własnego życia. W przypadku naszych bohaterów jest dokładnie tak samo. Alice ma trochę moich cech, z kolei Henry w jakimś stopniu przypomina Mirka. To my tchnęliśmy życie w naszych bohaterów. Oczywiście możemy się zgadzać lub nie z ich wyborami. Natomiast każda z postaci ma cząstki nas samych,  pochodzące z różnych etapów naszego życia.

Ta sztuka była ostatnio wystawiona chociażby w Teatrze Polonia w Warszawie. Czy oglądali państwo tę wersję?
M.P.: Nie i moim zdaniem dobrze, że tak właśnie się stało. Dzięki temu nie musieliśmy się na nikim wzorować. Stworzyliśmy wszystko po swojemu i jest to nasze własne odczytanie tekstu. Zresztą nie sądzę, żeby obejrzenie warszawskiej wersji mogło nam jakoś specjalnie pomóc w pracy.

Ma pani na koncie wiele różnorodnych ról, zarówno filmowych, jak i teatralnych. W związku z tym chciałbym zapytać o to, czy dostrzega pani różnicę pomiędzy teatrem współczesnym, a tym sprzed kilku lat?
M.P.:Oczywiście, że dostrzegam. Jednak nie chciałabym mówić, że jest to zmiana na lepsze lub na gorsze. Na pewno kiedyś teatr był miejscem spotkań. Człowiek szedł na próbę, dyskutował z reżyserem, kolegami. I w ten, często burzliwy, sposób powstawało przedstawienie. Co istotne miałam wtedy również swoich mistrzów. Były to osoby, które podziwiałam, chciałam się od nich jak najwięcej nauczyć. Po prostu chłonęłam od nich wiedzę. Chętnie zostawałam po próbach, żeby z nimi porozmawiać. Czułam, że bez tego nie będę w stanie być lepsza w tym zawodzie. W tej chwili brakuje mi tych mistrzów.

Występuje pani zarówno w teatrach państwowych, jak i prywatnych. W tych drugich gra się przede wszystkim farsy, ponieważ publiczność często nie chce oglądać rzeczy poważnych. Smuci panią taka sytuacja?
M.P.:Teatry państwowe często nie muszą się martwić, że nasze publiczne pieniądze wydawane są na sztuki, które kosztują gigantyczne pieniądze. Po czym po kilkunastu przedstawieniach schodzą z afisza. I co z tego, że był to na przykład poważny repertuar. Teatr nie jest tylko dla wybrańców. Ja jestem przeciwna takiemu poglądowi. Gusta kształtuje się od małego dziecka. Dlaczego kiedy Agnieszka Glińska zrobiła w Warszawie sztukę dla dzieci, przychodziło na nią mnóstwo ludzi? Dlatego, że została zrobiona „po bożemu”, miała świetną obsadę i było w niej widać szacunekw stosunku do widza. Mój mąż za czasów Janusza Warmińskiego wyreżyserował w Teatrze Ateneum „Słomkowy kapelusz”, który był lekki, farsowy. Jednak tak precyzyjnie, znakomicie zrobiony, ze wspaniałą obsadą, że ten wymagający widz Ateneum, od lat przyzwyczajony do konkretnego repertuaru, przyjął ten spektakl znakomicie. 
M.K.: Być może dyrektorzy państwowych teatrów powinni wydawać pieniądze podatników tak, jakby wydawali własne pieniądze. Niech robią także poważne rzeczy, ale pod warunkiem, że publiczność będzie chciała na nie przychodzić. Jeżeli teatr nie posiada jednego z najważniejszych atrybutów, jakim jest powszechność, to nie jest teatrem. Wtedy trzeba to nazwać niszowym wydarzeniem. A jeżeli ktoś chce tworzyć takie spektakle, niech sobie założy w tym celu własny teatr. Przecież w mediach cały czas mamy dyskusję, czy państwowa telewizja jest nośnikiem dóbr kultury. Jeżeli teatr również nim jest, w dodatku dotowanym z pieniędzy obywateli, to spektakle powinny być także dla wszystkich, a nie przede wszystkim dla wybrańców.
M.P.: Repertuar powinien być różnorodny. O wiele trudniej jest zagrać dobrze w farsie, niż w dramacie. Łatwiej wzruszyć niż rozśmieszyć. W naszym przedstawieniu nie mizdrzymy się do widza. Podążamy za dialogiem, słabościami, śmiesznościami naszych postaci, co zarówno śmieszy, jak i wzrusza. Tak więc nie idziemy na łatwiznę, nie robimy tandety, nie stroimy głupich min tylko po to, żeby ktoś zaczął się śmiać. Nas takie coś nie interesuje.

Jakie są państwa dalsze plany artystyczne? Słyszałem, że planowane są kolejne, wspólne projekty.
M.K.:Mam nadzieje, że jesienią będzie kolejna premiera. A póki co zapraszamy wszystkich do Ośrodka Kultury w Suchym Lesie na „Seks dla opornych”, który gramy co miesiąc.



1 komentarz:

  1. Świetny spektakl! Maria Pakulnis i Mirosław Kropielnicki stworzyli wybitne kreacje! Oby więcej takich spektakli w Poznaniu!

    OdpowiedzUsuń