W Teatrze Nowym w Poznaniu możemy oglądać bardzo ciekawy eksperyment. Znany w środowisku reżyser Marcin Liber postanowił przypomnieć klasyczny film Luisa Buñuela "Dyskretny urok burżuazji" z 1972 roku. Uzupełnił go "Trzema monologami" Franki Rame i Dario Fo oraz "Śmiercią człowieka-wiewiórki" Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk". Nie ukrywam, że było to dość ryzykowne zadanie. Klasyków podobno nie powinno sie ruszać, bo nic lepszego od nich i tak się nie wymyśli. Kto jednak powiedział, że nie warto spróbować. Szczególnie, kiedy tematy przez nich podejmowane są nadal aktualne i świetnie komentują wydarzenia dziejące się tu i teraz.
Buñuel był mistrzem filmowego surrealizmu. Jego dzieła można analizować na bardzo wielu płaszczyznach. Podobnie jak działania bohaterów poruszających się na cienkiej granicy między jawą a snem. Reżyser spektaklu także postanowił pójść w tym kierunku. Pierwsza scena razi w oczy, dosłownie. Zostajemy bowiem oślepieni jasnym światłem. Ne jego tle widzimy bohaterkę ubraną na czarno (w tej roli Dorota Abbe) i wykrzykującą wstrząsający monolog. Wymierzony jest on przeciwko systemowi i jego ludziom. Możemy go równie dobrze odnieść do czasów współczesnych. Oczywiście z zachowaniem wszelkich proporcji. W trakcie niespełna dwóch godzin usłyszymy jeszcze dwie takie wstrząsające historie. Szczególnie zapadająca w pamięć jest ta wygłaszana przez Marię Rybarczyk. Opowiada ona o swoim synu terroryście. O szczegółach dowiedziała się z telewizji. W związku z tym zadaje publiczności pytania, które pozostaną bez odpowiedzi. Musimy bowiem sami sobie na nie odpowiedzieć. Najważniejsze z nich brzmi, co my byśmy zrobili w takiej sytuacji?
W innych częściach tego spektaklu oglądamy aktorów Nowego, którzy czytają dialogi z oryginalnego "Dyskretnego uroku burżuzazji". Wyświetlają się one na ekranach umieszczonych po bokach sceny. Wszystko to przerywane jest pojawianiem się na scenie kolejnych postaci. Mamy wrażenie jakby wychodziły one z ekranu niczym zjawa. Najbardziej utkwił mi w pamięci Grzegorz Gołaszewski w roli Sierżanta. Zagrał przekonująco, w czym niewątpliwie pomogła mu plastyczna dynamika ciała. Zwraca uwagę także Mirosław Kropilenicki w roli biskupa Dufour. Jego zdolności komediowe bardzo się tutaj przydały. Na myśli mam przede wszystkim ostatnią scenę. Nawet partnerzy sceniczni często nie wytrzymują wtedy ze śmiechu. To trzeba jednak zobaczyć na własne oczy.
Jeden z bohaterów filmu ma sen, w którym znajduje się na scenie teatralnej i podpatrywany jest przez widownię. Twórcy spektaklu postanowili się zabawić i rozłożyli ten fragment na czynniki pierwsze. Scena zostaje wtedy podzielona, a widzowie muszą wytężyć wzrok, żeby wyłapać wszystkie niuanse. Jest to chyba najbardziej surrealistyczna scena z całego przedstawienia. Idealnie wpisuje się w klimat oryginału.
Nie mogę nie wspomnieć jeszcze o muzyce. Filip Kaniecki Alias MNSL stworzył niezwykłą oprawę towarzyszącą nam w najważniejszych momentach spektaklu. Zaznacza nam ona wejście jakieś nowej postaci na scenę, pojawienie się nowego wątku czy też zmianę scenografii. W czytaniach scenicznych, które miały miejsce pod koniec poprzedniego sezonu grana była na żywo. Tutaj została zespolona z całością. Na szczęście z korzyścią dla przedstawienia.
Marcin Liber udowodnił, że jest jednym z najzdolniejszych reżyserów młodego pokolenia. Potrafi droczyć się z klasyką i to z korzyścią dla obu stron. Jego "Dyskretny urok burżuazji" jest niecodzinnym wydarzeniem, które trzeba zobaczyć. Dostaje się tutaj zarówno władzy, jak i nam, zwykłym obywatelom. Twórcy udowadniają, że pomiędzy obiema stronami konieczny jest dialog. Pierwszy krok został już zrobiony. Póki co w teatrze.
Mateusz Frąckowiak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz