poniedziałek, 27 maja 2013

Nowy rozdział


Teatr Polski w ramach VI edycji festiwalu "Bliscy Nieznajomi" pokazał swoją ostatnią premierę w tym sezonie. Dokładnie była to prapremiera "Piszczyka" w reżyserii znanego poznańskiej publiczności Piotra Ratajczyka. Jego "Chłopiec malowany" do dzisiaj cieszy się ogromną popularnością. Nie bez powodu zresztą. A jeżeli dodamy do tego nazwiska Piotra Rowickiego oraz Jana Czaplińskiego, wygląda to naprawdę interesująco.
Twórcy zdecydowali się na nowo przepisać losy głównego bohatera. Obok niego na scenie oglądamy żonę Piszczyka (w tej roli Barbara Prokopowicz), matkę (Teresa Kwiatkowska), ojca (Wiesław Zanowicz), Natę Springer (Anna Sandowicz), byłego oficera SB (Piotr Kaźmierczak),  dyrektora (Michał Kaleta), kolegę z PZPR (Andrzej Szubski), aktora (Piotr B. Dąbrowski) i księdza Jacka (Mariusz Adamski). Towarzyszą oni Janowi przez całe przedstawienie, będąc dla niego przyjacielem i wrogiem zarazem. Całość otwiera scena podczas której wszystkie postaci siadają naprzeciwko widowni i opowiadają kim byli dla niego i co im  ten pechowiec zawdzięcza. Po tym wstępie z tyłu widowni wyłania się Piszczyk (brawurowo zagrany przez Łukasza Chrzuszcza) i protestuje przeciwko tym niesprawidliwym osądom. Od tego momentu mamy do czynienia z klasyczną retrospeckcją. Śledzimy jego losy, począwszy od 1989 roku. Można powiedzieć dla każdego coś miłego. Najmłodsi powspominają czasy Wojciecha Pijanowskiego i jego "Koła fortuny". Ci nieco młodsi będą mieli okazję wrócić do słynnego przemówienia Joanny Szczepkowkiej. Z kolei wszyscy, niezależnie od wieku, przypomną sobie czasy disco polo i słynnego przeboju "Ole Olek" w rytm którego tańczył były prezydent Aleksander Kwaśniewski.
Byłem bardzo ciekawy czy można stworzyć interesującego Piszczyka naszych czasów. Wydawałoby się, że wszystko, co najciekawsze widzieliśmy już w "Zezowatym szczęściu" i w wykonaniu Jerzego Stuhra. A tutaj taka niespodzianka. Temat wydawałoby się zupełnie nieteatralny znalazł swoje miejsce i tutaj. Być może zachęci to młodych widzów do przyjścia do teatru. I to nie jednorazowego. Twórcy pokazują bowiem, że można się dobrze bawić na scenie, zarażając tym humorem widownię.
Nie bez powodu wymieniłem w drugim akapicie wszystkich aktorów tutaj występujących. Tworzą oni bowiem zgrany kolektyw, dobrze się ze sobą rozumiejący. A nie było to łatwe zadanie, bowiem sztuka jest niezwykle żywa. Mamy dużo pułapek choreograficznych, w które nikt na szczęście nie wpadł. Widać, że wszystko zostało odpowiednio przećwiczone na próbach. W sobotę dostaliśmy zatem dobrze przyprawione danie, które kosztuje się z przyjemnością. Scenografia jest skromna, ponieważ tym razem ma stanowić wyłącznie tło. Muszę jeszcze krótko wspomnieć o Łukaszu Chrzuszczu. Miał on bardzo trudne zadanie do wykonania. W jaki sposób zagrać rolę Piszczyka, żeby nie przyćmić innych wykonawców? Wybrał takie rozwiązanie, aby być w centrum wydarzeń, ale równocześnie stać z boku. A jest to niewątpliwie sztuka, która udaje się tylko nielicznym. Dodam jeszcze, że w całej tej opowieści dostaje się tak naprawdę wszystkim. Od służby zdrowia po polityków, na władzy duchowej kończąc. To jest jednak niespodzianka, jaką reżyser przygotował dla widzów pod sam koniec. Szczegółów nie zdradzam.
"Piszczyk" jest dowodem na to, że teatr wcale nie umarł, jak niektórzy twierdzą. Mało tego, ma się bardzo dobrze i nadal potrafi zaskakiwać. Nie ma tematu, którego nie można by pokazać na scenie. Jednak do tego potrzebny jest dobry pomysł oraz odpowiedni wykonawcy. Tylko i aż tyle. Na szczęście w przypadku premiery Teatru Polskiego nie ma się czym martwić. Wszystko to do sprawdzenia na Dużej Scenie.

Mateusz Frąckowiak 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz