wtorek, 25 marca 2014

Podwójne życie



"Mayday" jest jedną z najczęściej granych komedii w teatrach na całym świecie. Teatr Polski we Wrocławiu gra ją już od dwudziestu dwóch lat, z kolei poznański Teatr Muzyczny od 2010 roku. Ja wybrałem się na wersję przygotowaną przez warszawski Och-Teatr. Reżyserii podjęła się Krystyna Janda, a do współpracy zaprosiła grono świetnych aktorów.
Głównym bohaterem historii jest londyński taksówkarz John Smith (Rafał Rutkowski), który skrywa pewną tajemnicę. Otóż ma dwie żony: Mary (Maria Seweryn) oraz Barbarę (Monika Fronczek). Przez długi czas sprytnie udaje mu się żyć na dwa fronty. Szczęście jednak nie trwa wiecznie. Jego tajemnica wychodzi na jaw w momencie, kiedy próbując ratować przed bandytami pewną starszą panią, staje się nieoczekiwanie bohaterem mediów. Od tego momentu zaczyna go odwiedzać dwójka policjantów, których zaciekawił fakt, dlaczego John Smith zameldowany jest w dwóch różnych miejscach. To powoduje ciąg nieprawdopodobnych zdarzeń, w które wplątany zostaje również jego sąsiad Stanley Gardner (Artur Barciś).
"Mayday" na pewno nie zaskoczy nikogo, kto kiedykolwiek miał okazję oglądać angielskie farsy. Małe kłamstewka i niedopowiedzenia są w nich początkiem kolejnych wątków. I tak aż do czasu, kiedy przychodzi moment kulminacyjny. Po nim jednak znowu następuje nieoczekiwany zwrot akcji, który sprawia, że daną historię moglibyśmy oglądać dalej. Krystyna Janda nie bez przyczyny sięgnęła właśnie po tę farsę. Ray Cooney napisał tekst uniwersalny, trafiający do każdego widza, powodując na widowni salwy śmiechu. 
Idealnie w klimat całości wpisał się Rafał Rutkowski, współzałożyciel Teatru Montownia. Jego mimika i talent komediowy przydały się w stworzeniu gapowatego taksówkarza. Jednak żeby to wszystko świetnie zagrało, potrzebny jest równorzędny partner sceniczny. Najlepiej stworzony na zasadzie kontrastu. Wybór Artura Barcisia okazał się strzałem w dziesiątkę. Widziałem go kiedyś wspólnie z Cezarym Żakiem w "Dziwnej parze" w reżyserii Wojciecha Adamczyka. Stworzyli tam parę bohaterów, których nie sposób było nie polubić. Tych porównań można się zresztą doszukać więcej. Bardzo podobnym przedstawieniem do "Mayday" jest "Weekend z R", do dzisiaj grany w Och-Teatrze. Maria Seweryn zapożyczyła od Krystyny Jandy, grającej tam główną rolę, mimikę, gestykulację i pewne odzywki. Przez to jej Mary jest praktycznie kopią tamtej postaci, co niestety okazało się najsłabszym elementem spektaklu. Aktor powinien mieć swój własny styl. Szczególnie w momencie, kiedy jest się córką znanej aktorki. Seweryn bardzo podobała mi się w "Trzech siostrach", jednak tutaj mnie zawiodła. Poniżej oczekiwań zagrał również Stefan Friedmann. Jako Bobby Franklyn zagrał jednostajnie, opierając swą grę głównie na wymachiwaniu rękoma. Z kolei bardzo przekonujący okazał się Maciej Wierzbicki jako Inspektor Troughton.
Wspomnę jeszcze, że w spektaklu wykorzystano utwory zespołu The Beatles, idealnie wpisujące się w klimat historii. Nie dziwię się, że Krystyna Janda postanowiła wystawić w Och-Teatrze akurat "Mayday". Z całą pewnością będzie on przyciągał liczną publiczność jeszcze przez kilka kolejnych sezonów. Jest to bowiem przedstawienie na dobrym poziomie, dzięki któremu widzowie wyjdą z teatru z uśmiechem na ustach.

Mateusz Frąckowiak     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz