poniedziałek, 17 lutego 2014

(Phant)astyczny musical



"Upiór w operze" powstał w 1986 roku i jest najdłużej granym musicalem w historii West Endu. Doczekał się również kilku wersji filmowych, w tym tej najpopularniejszej z 1925 roku. Za każdym razem wzrusza i przeraża widzów w każdym wieku. I właśnie ta uniwersalność sprawia, że o licencję na wystawienie historii o tajemniczej postaci w masce walczy wiele teatrów na całym świecie. W Poznaniu takową uzyskał Teatr Muzyczny, a spektakl obecny jest na afiszu od 2006 roku.
Przypomnę tylko, że oglądamy historię Christine Daaé (tutaj na zmianę grają Anna Lasota i Agnieszka Wawrzyniak, ja miałem okazję usłyszeć tę drugą), posiadającej piękny głos i marzącej o karierze śpiewaczki. Pewnego dnia przyjeżdża do Paryża i trafia do tutejszej Opery. Początkowo ma podglądać pracę śpiewaków, co i tak jest dla niej ogromnym zaszczytem. Jednak pod wpływem nieoczekiwanych okoliczności, zostaje jej powierzona główna rola. Dodatkowo w jej głosie zakochuje się tajemnicza postać, mieszkająca w podziemiach. Jak to wszystko się zakończy? Czy miłość zwycięży? Zapewne większość z was zna odpowiedź na to pytanie.
Poznańską wersję musicalu wyreżyserował Artur Hofman. Do współpracy zaprosił między innymi Mariusza Napierałę. Stworzył on efektowną scenografię, będącą głównym atutem tego widowiska. Zmienia się ona praktycznie co chwilę, ale na szczęście nie ma z tego powodu żadnego chaosu na scenie. Wprost przeciwnie. Wszystko wygląda bardzo profesjonalnie i gdyby tylko ta scena była większa, można by było wprowadzić o wiele więcej interesujących rozwiązań. Duże brawa należą się także Władysławowi Janickiemu, którego choreografia nie przeszkadza solistom. Kiedy na scenie pojawia się większa liczba śpiewaków, każdy z nich wie, jaka jest jego rola. Niekiedy stanowią zaledwie tło, ale w kilku scenach potrafią nieco bardziej zaznaczyć swoją obecność. Nigdy jednak nie jest ich za dużo lub za mało.
Byłem oczarowany głosem Agnieszki Wawrzyniak i Macieja Ogórkiewicza. Ich głosy świetnie się na scenie uzupełniały. Nie było momentu, w którym jedna osoba zagłuszałaby drugą. Był to duet z prawdziwego zdarzenia. Aksamitny, osadzony przede wszystkim w górnych rejestrach głos Christine idealnie współgrał z mocnym tenorem Eryka. Przekonująco wypadł także Włodzimierz Kalemba, którego solowych partii słuchało się z niesłabnącym zainteresowaniem. Bardzo podobał mi się wreszcie sopran Anity Urban. Jej Carlotta wymaga nie tylko świetnego przygotowania muzycznego, ale również aktorskiego. Z obu zadań wywiązała się znakomicie. Należy jeszcze wspomnieć o balecie Teatru Muzycznego, który czuł rytm opowieści i z niezwykłą pieczołowitością wykonywał każdy element taneczny.
"Phantom - Upiór w operze" jest pierwszorzędnym widowiskiem, trzymającym rytm zarówno w pierwszym, jak i drugim akcie. Twórcy wiedzieli co chcą pokazać i w jaki sposób poprowadzić bohaterów. Nie ma tutaj żadnych dłużyzn, a każda kolejna scena stanowi udaną kontynuację poprzedniej. Widać, że aktorzy świetnie się bawią, a swoją energią zarażają publiczność. Jest to jak na razie najlepszy spektakl, jaki miałem okazję obejrzeć na scenie przy ulicy Niezłomnych.

Mateusz Frąckowiak   
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz