środa, 5 lutego 2014

Co za dużo, to niezdrowo



Po obejrzeniu pierwszej części "Nimfomanki" byłem wielkim entuzjastą tego filmu. Jednocześnie miałem obawy czy kontynuacja okaże się równie dobra. Tym bardziej, że reżyser tak umiejętnie poskładał poszczególne elementy opowieści, że utrzymanie tego poziomu przez kolejne dwie godziny było nie lada wyzwaniem. I niestety eksperyment się nie udał. Druga odsłona powiela schematy z pierwszej części, niektóre wątki są za szybko pourywane lub zupełnie niepotrzebne.
Na rozpoczynającym się jutro festiwalu w Berlinie Lars Von Trier pokaże pełną wersję filmu, która trwa ponad pięć godzin. Kto wie, czy nie będzie tam dużej ilości wątków, które mamy okazję oglądać w części drugiej. Mam tu na myśli chociażby ten, w którym główna bohaterka postanawia uprawiać seks z pewnym czarnoskórym nieznajomym. Jest to jeden z ciekawszych momentów, który nie wiedzieć czemu szybko się urywa i nagle przechodzimy do nowego wątku. Jeżeli taka była decyzja dystrybutora, to strasznie się temu dziwię. Wycięta została również scena aborcji, która mogła być istotna z punktu widzenia postępowania Joe. Nie rozumiem tego tym bardziej, że dużo mówiło się o tytule na długo przed oficjalna premierą. Przypomnę, że miało to być wydarzenie, które wywoła szok i na długo pozostanie w pamięci kinomanów. Skąd zatem bierze się lęk przed pokazaniem podobnych scen?
Interesująca okazała się historia z mężczyzną o pseudonimie K (w tej roli Jamie Bell). Jest ona bardzo dobrze poprowadzona. Na początku nie do końca wiemy dlaczego kobiety w ogóle do niego przychodzą. Kiedy ta zagadka zostaje rozwiązana, zaczynamy się zastanawiać czy Joe będzie pierwszą osobą, która sprawi, że K przestanie trzymać się wcześniej ustalonych reguł i zostanie przez nią zdominowany. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego na występ zgodził się Willem Dafoe. W tym przypadku nie wierzę w to, że głównym argumentem były pieniądze. Tak duży potencjał tego aktora został zredukowany praktycznie do minimum. Po kilku minutach już nie pamiętałem, że w ogóle pojawił się na ekranie. Nie do końca potrzebny był dla mnie wątek z pedofilem. Według mnie gdyby go w ogóle nie było, nic wielkiego by się nie stało. Zamiast niego można było nieco więcej opowiedzieć o relacji z Jerômem. Była to najważniejsza osoba w życiu głównej bohaterki. Tymczasem w drugiej odsłonie pojawia się zaledwie kilka razy. Nie do końca rozumiem decyzję Von Triera.
Z kolei podobało mi się rozwiązanie zagadki, dlaczego i przez kogo została pobita Joe. Scena ta może być przez niektórych uznana za zbyt dosłowną. Jednak moim zdaniem taka forma była potrzebna, żeby podsumować wszystko to, co oglądaliśmy wcześniej. Zresztą zapewne każdy, kto widział pierwszą cześć, nie miał wątpliwości, że pobicie musiało mieć coś wspólnego z "przygodami" z mężczyznami. Pozostawało tylko pytanie, kto był sprawcą. W pierwszej części strzałem w dziesiątkę było połączenie nauki z wątkami erotycznymi. Osobiście nie widziałem jeszcze w kinie czegoś podobnego. Niestety w kontynuacji reżyser poszedł za daleko. W związku z tym wywody Seligmana momentami wywołują lekki uśmiech na twarzy. Największym zaskoczeniem miała być zapewne ostatnia scena. Dla mnie okazała się tylko połowicznym. Jednak nie chcę nic więcej pisać, ponieważ możecie się łatwo domyślić, co konkretnie mam na myśli.
"Nimfomanka - Część II" broni się w połączeniu z pierwszą odsłoną. Natomiast jako osobne dzieło jest dużo słabsze. Gdyby Von Trier zakończył opowieść w momencie, kiedy pojawiają się napisy końcowe pierwszej części, byłoby to lepszym rozwiązaniem niż kontynuowanie losów Joe przez kolejne ponad dwie godziny. A w przypadku wersji reżyserskiej trzeba do tego dodać jeszcze bodajże 90 minut. A jak wiadomo, co za dużo, to niezdrowo.

Mateusz Frąckowiak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz