poniedziałek, 9 września 2013

Zaskakujący werdykt



Tegoroczna edycja Metafor Rzeczywistości w Teatrze Polskim w Poznaniu była wyjątkowa. Najpierw dowiedzieliśmy się, że w tym roku spłynęła rekordowa ilość dramatów, bo aż 221. Po czytaniach można było łatwo zauważyć, że poziom w tym roku jest naprawdę wysoki, a podejmowane tematy nadal poruszają i wywołują żywe dyskusje. No i wisienka na torcie, a więc werdykt. Otóż po raz pierwszy w historii zwyciężyły dwa teksty: "Kwaśne mleko" Maliny Prześlugi oraz "Ene due rike fake Marzeny Matuszak. Bardzo ucieszyłem się z takiego rozwiązania, bo nie ukrywam, że długo zastanawiałem się na który z tych dwóch tytułów zagłosować. W końcu zdecydowałem się na ten drugi, ale gdybym mógł wybrać obydwa, właśnie na takie rozwiązanie bym się zdecydował.

"Ene due rike fake" traktował o molestowaniu seksualnym. Chociaż gdybym wcześniej nie wiedział o czym będzie, nie domyśliłbym się tego od początku. Początek jest bowiem niejednoznaczny. Oglądamy trzy dziewczyny (świetny występ trzech gościnnych aktorek: Marzeny Wieczorek, Klary Bielawki oraz Marceli Stańko) tańczące w rytm muzyki dochodzącej często z popularnych rozgłośni radiowych. Powoli wprowadzają nas w klimat opowieści niewesołej, zapadającej głęboko w pamięć. I chociaż znamy już to wszystko na pamięć z różnych przekazów medialnych, nie przestaje nas szokować ten temat. Dotyczy on wielu kręgów, od zwykłej rodziny po kościół katolicki. Przez blisko półtorej godziny oglądamy trzy bohaterski opowiadające o swoich traumach z dzieciństwa, nawiązując także do wydarzeń dziejących się w innych zakątkach świata. To, co mnie najbardziej zachwyciło to forma, na jaką zdecydowała się reżyserka Joanna Grabowiecka. Były momenty kiedy aktorki zwracały się do widzów z pytaniem czy ktoś z państwa był również wykorzystywany seksualnie. Ten sprytny zabieg jeszcze bardziej potęgował napięcie jakie mieliśmy na scenie. W tym momencie pomyślałem sobie, a co by się stało gdyby na widowni rzeczywiście była osoba, która przeżyła podobne rzeczy w dzieciństwie. Czy podniosłaby rękę? Jeżeli tak, to z pewnością taka sztuka podziałałaby na nią w sposób emocjonalny, a może nawet oczyszczający. Wtedy twórcy odnieśliby podwójny sukces. Znaleźliby osoby, o których opowiada ta historia. Z kolei teatr byłby miejscem, w którym zdarzyło się coś wyjątkowego i wstrząsającego zarazem. Chciałbym jeszcze wyróżnić Wojciecha Kalwata, którego końcowy monolog, a dokładnie sposób w jaki został wypowiedziany, pozostaje w pamięci na długo. I właśnie z powodu tych wszystkich niebanalnych zabiegów i interesującej formy, właśnie na ten dramat oddałem swój głos.

Równie ciekawe okazało się "Kwaśne mleko". Jego autorka, Malina Prześluga, po raz kolejny udowodniła, że posiada niezwykły talent do pisania w sposób oryginalny, niepowtarzalny. Chociaż miałem wątpliwości co do tematu, nawiązującego do sprawy Katarzyny W., nie zawiodłem się i ani przez chwilę nie czułem zmęczenia oglądając historię matki oraz jej dziecka. Autorka dramatu pozamieniała imiona bohaterek tak, żeby nie budziły skojarzeń. Siłą rzeczy ten zabieg się nie udał, ale nie to było w tym wszystkim najważniejsze. Najważniejszą sprawą jest wyobraźnia Maliny Prześlugi i jej poczucie humoru. Postać grana brawurowo przez Teresę Kwiatkowską opowiadała nam o powstawaniu komórki, przez co można się było poczuć na jak na seansie filmu dokumentalnego. Brakowało w tym wszystkim tylko głosu Krystyny Czubówny w tle. Rewelacyjna okazała się także Barbara Prokopowicz jako Matka Boska. To, że posiada ona zdolności komediowe, udowadniała już niejednokrotnie na scenie Teatru Polskiego. Nie można wreszcie przejść obojętnie wobec Doroty Kuduk, która jako młoda matka zagrała przekonująco i przejmująco zarazem. Widać było na jej twarzy autentyczne emocje. Trzeba podkreślić, że ten tekst miał dwie pułapki, w które na szczęście reżyserka Ula Kijak nie wpadła. Mianowicie można było popaść w tani sentymentalizm i zacząć oceniać postawy poszczególnych postaci. Do tego nie doszło, a ocena pozostawiona została widzom.

Z kolei trzeci tekst, a więc "javen saste i bahtałe (bądźcie zdrowi i szczęśliwi) autorstwa Marty Sokołowskiej mnie nie przekonał. Co chwilę wykrzykiwane hasła "Zabijcie nas" poruszały na początku, ale powtarzane co chwilę, z czasem wywoływały odwrotny skutek. Osobiście zacząłem się nudzić i niewątpliwie ucieszyłem się, że litania trwała zaledwie 50 minut. Fakt, że jednak zupełnie nie skreśliłem historii Romów i Romek to zasługa reżysera Wojciecha Farugi. Zastosował on bowiem ciekawy zabieg inscenizacyjny polegający na tym, że widzowie siedzieli na scenie, a aktorzy porozrzucani byli po widowni Dużej Sceny, co chwilę podchodząc do siatki stanowiącej swoistą granicę. Granicę, której nie mogli przekroczyć, bowiem jej przekroczenie mogło spowodować konflikt mający fatalne skutki dla obydwu stron. Interesujący okazał się także pomysł z z karteczkami położonymi na krześle każdego z widzów. Zostali oni poproszeni przez aktorkę Magdę Groziowską, żeby napisali na nich z czym kojarzy im się słowo Rom. Później niektóre z odpowiedzi zostały przeczytane przez nią na głos. Był to drugi zabieg angażujący publiczność do aktywnego uczestniczenia w tym, co oglądają na scenie podczas tegorocznej edycji. Jednak pomimo tych wszystkich starań dramat Marty Sokołowskiej był najsłabszy spośród finałowej trójki i na pewno nie zasługiwał na wyróżnienie.

Teatr Polski zrealizuje w tym sezonie spektakl "Kwaśne mleko". Oby był on przygotowany w tak staranny sposób, jak to miało miejsce w przypadku ubiegłorocznych "Zażynek". Nie chciałbym natomiast powtórki z "Wiecznego kwietnia", ponieważ zwycięski dramat zwyczajnie na to nie zasługuje.

Mateusz Frąckowiak




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz