wtorek, 25 czerwca 2013

Milczący mściciel



W polskich kinach możemy oglądać dziesiąty film Nicolasa Windinga Refna. Jego ostatnie dzieło, czyli "Drive" uważane jest niemal za kultowe. Z kolei grający tam główną rolę Ryan Gosling zyskał dzięki niemu status gwiazdy. Niemal każdy twórca chce go mieć w obsadzie, bo to gwarantuje sukces kasowy. Przyznam się szczerze, że zanim obejrzałem "Drive", niewiele o nim wiedziałem. Jednak to, co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Z tym większą ochotą wybrałem się na "Tylko Bóg wybacza". Nie zraziły mnie ,w większości kiepskie, opinie krytyków podczas niedawno zakończonego festiwalu w Cannes. Mam bowiem jedną zasadę. Nigdy nie zrażam się do filmu, dopóki nie zobaczę go na własne oczy.
Na ekranie oglądamy historię Juliana (Ryan Gosling), który pod wpływem zimnej i bezwzględnej matki Crystal (Kristin Scott Thomas) poprzysięga zemstę winnym śmierci jego brata Billy'ego (Tom Burke). Został on zamordowany po tym jak zgwałcił i zabił córkę pewnego człowieka. We wszystko zamieszany jest także tajemniczy policjant Chang (Vithaya Pansringarm) lubiący sam wymierzać sprawiedliwość. Jest przy tym bezwględny, a jego metody pracy mogą budzić wątpliwości. Wszystkie te rzeczy mają miejsce w mrocznych zakamarkach Bangkoku.
Zarys fabuły wydaje się banalny, jednak niech was nie zwiedzie opis. W rzeczywistości jest to bardzo powolna, niejednoznaczna opowieść. Można się w niej doszukiwać wielu ukrytych znaczeń, których rozwiązanie może nie należeć do najłatwiejszych. Reżyser bawi się z nami, widzami, w kotka i myszkę. Często zachodzimy w głowę czy to, co porzed chwilą ujrzeliśmy, wydarzyło się naprawdę. A może dzieje się tylko w wyobraźni głównego bohatera? Przez to wszystko nie ma czasu na nudę. Podążamy krok po kroku za Julianem z jednej strony kibicując mu, a z drugiej współczując. Dodam że Gosling miał niełatwe zadanie. Musiał to wszystko zagrać gestami, mimiką, spojrzeniem. Mówi bowiem niewiele i nie do końca wiemy z czego to wynika. Można być człowiekiem małomównym, ale aż do tego stopnia? W pewnym momencie zadajemy sobie pytanie, czy nie jest to aby pokłosiem jego doświadczeń z dzieciństwa. W jakimś stopniu sugeruje nam to zachowanie Crystal względem jego osoby. Widać, że z jednej strony ma on wobec niej wiele szacunku, ale z drugiej boi się jej reakcji. Ostatnia scena może z kolei sugerować, że sam sobie nie może wybaczyć tego, jaki jesy i w związku z tym zasługuje na karę. Szczegółów nie chcę zdradzać, żeby nikomu nie popsuć seansu.
Niezwykle interesującą postacią okazał się także Chang. Z jednej strony pełni on funkję stróża prawa, ale z drugiej swego rodzaju Anioła Zemsty. Nie ma litości wobec nikogo, a pokananie go graniczy z cudem. Tak jakby był w posiadaniu jakieś dziwnej, zupełnie nie z tej ziemi, mocy. Za jego sprawą oglądamy kilka naprawdę mocnych scen. Jeżeli ktoś narzekał, że "Drive" był zbyt brutalny, to tutaj ta przemoc jest jeszcze większa. Może scen tego typu nie ma dużo, ale jak już się pojawią, to na pewno zapadną w pamięci niejednego widza. Ostrzegam zatem co wrażliwsze osoby, że mogą nie wysiedzieć w fotelu. Warto się jednak poświęcić i zostać w sali kinowej do samego końca.
Kiedy oglądałem obraz Duńczyka, od razu przyszedł mi na myśl "Wkraczając w pustkę" Gaspara Noe. Kto wie, czy reżyser w pewnym zakresie nie czerpał inspiracji z tego tytułu. Tam ulice Tokio również nie należały do najprzyjemniejszych. Człowiek nie miał nawet ochoty pojechać tam za darmo. Podobnie pokazanay został w tym przypadku Bangkok. Nie przez przypadek filmowany wyłącznie w nocy. Wtedy bowiem wytwarza się odpowiedni klimat, idealnie pasujący do postaci oglądanych na ekranie. W tym momencie nie mogę nie wspomnieć o muzyce. Podobnie jak w ostatnim dziele Refna, tak i tutaj tworzy ona uzupełnienie obrazu i zostaje w głowie na długo po wyjściu z kina.
"Tylko Bóg wybacza" to jeden z tych filmów, o których myślałem jeszcze przez kilka następnych dni. Nie potrafiłem go od razu ocenić, bo miałem pewne wątpliwości co do niektórych wątków. Nie mówię, że jest on lepszy od "Drive". Na pewno mają wiele wspólnych cech (operowanie kamerą, klimat i brutalność), jednak nieraz odnosiłem wrażenie, że oglądam swego rodzaju bełkot. Może reżyser za dużo rzeczy chciał zmieścić w jednym tytule? Z drugiej strony nie rozumiem widzów, którzy wybuczeli go w Cannes. Może była to reakcja obronna na to, co przed chwilą obejrzeli? W takich momentach najchętniej powiedziałbym tym wszystkim osobom, żeby wzięli kamerę i nakręcili coś lepszego. Tak więc tym wszystkim, którzy zastanawiają się czy pójść do kina podpowiadam, żeby nawet się nie zastanawiali. Przed rozpoczęciem seansu poczujcie się tak, jakbyście za chwilę mieli zasnąć i dajcie się wciągnąć w wir emocji i nieprzewidzianych zdarzeń.

Mateusz Frąckowiak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz