Emilian Kamiński prowadzi Teatr Kamienica od 2009 roku. Przez ten czas miałem okazję oglądać kilka spośród ich spektakli. W większości były to projekty udane. Można mieć zastrzeżenia co do słuszności sprowadzania niektórych aktorów. Wspomnę tutaj chociażby Katarzynę Cichopek czy też Krzysztofa Ibisza. Wiadomo, że w tym przypadku liczą się głównie pieniądze, ale jest jakaś granica. Jedna z ostatnich premier to "Old Love", czyli farsa, w której nie brakuje mądrego przesłania i inteligentnego humoru. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że jest to najlepsze przedstawienie tego teatru, jakie miałem okazję dotąd oglądać.
Historia opowiadana jest zarówno z perspektywy Bud'a (Artur Barciś), jak Molly (Małgorzata Ostrowska-Królikowska). On pracuje w firmie jej męża, a poznają się na jednej z imprez pracowniczych. Kobieta jest pijana i kiedy spotykają się po latach, w ogóle go nie pamięta. Trzeba też dodać, że okoliczności nie są sprzyjające, bo jest to pogrzeb jej męża. Bud jest jednak tak zakochany, że słowo przeszkoda dla niego nie istnieje. I tak przez kolejne dwie godziny oglądamy jego ciągłe "podchody". Oczywiście domyślamy się do czego to wszystko doprowadzi, dlatego bardzo istotny okazał się sposób, w jaki reżyser poprowadził opowieść. Za pomocą retrospekcji odsłaniane są kolejne wątki historii. A więc to, co z początku wydawało się oczywiste, ostatecznie może się okazać mylące. Nie ma co ukrywać, że zdarzają się także dłużyzny oraz niepotrzebne powroty do wcześniej poruszanych wątków. Również ciągłe wychodzenie na zmianę, na środek sceny, dwójki głównych bohaterów, w tak krótkich odstępach czasowych, w pewnym momencie zaczyna nieco nużyć. Przecież można było to rozwiązać w trochę inny sposób.
Fakt, że spektakl jednak od początku wciąga nas w świat przedstawiony, jest niewątpliwą zasługą Artura Barcisia. Jego bohatera nie da się nie lubić. Na pierwszy rzut oka jego postępowanie może wydawać się denerwujące, ale poprzez to, że dąży on do konkretnego celu, zaczynamy mu kibicować. Moje dwie ulubione sceny, to rozmowa z Molly przy kawie oraz rzucanie kamieniami w jej okno. Oba te momenty okazują się przełomowe. W przypadku tego pierwszego udowadnia on jak interesującym jest człowiekiem, jakie pokłady niebanalnego humoru w nim drzemią. Z kolei w drugim przypadku w ukochanej coś się przełamuje. Postanawia dać mu szansę, widzi jak bardzo mu na niej zależy. Przezabawny jest moment, w którym ona zadaje mu pytanie czy może dać jej spokój. Wtedy słyszy odpowiedź, że owszem. Po czym następuje kontra z jej strony: A kiedy może się to stać? Na co nasz bohater odpowiada: Nieprędko. I takich właśnie pojedynków na słowa w tej sztuce nie brakuje. Wprawdzie Małgorzata Ostrowska-Królikowska nie do końca okazała się równorzędną partnerką sceniczną dla Barcisia, ale ostatecznie nie wypadła poprawnie. Z kolei bardzo podobała mi się Basia Kurdej-Szatan. Jestem fanem jej niewątpliwego talentu scenicznego już od czasów jej gry w Teatrze Nowym w Poznaniu. Tutaj świetnie odegrała emocje swojej bohaterki. Z jednej strony jej infantylność, ale z drugiej uczucia drzemiące głęboko w sercu i ujawnione w jednej z końcowych scen. Podobał mi się także Mateusz Banasiuk, którego miałem okazję oglądać niedawno w "Płynących wieżowcach" w reżyserii Tomasza Wasilewskiego. Tutaj jednak musiał zagrać zupełnie inną postać. Zarówno w filmie, jak i na deskach teatralnych udowodnił, że warto na niego stawiać.
"Old Love" to historia, z której wnioski dla siebie mogą wyciągnąć zarówno młodsi, jak i starsi widzowie. Takie teksty warto wystawiać. Rzecz jasna pod warunkiem, że ma się na nie pomysł. Andrzej Chichłowski, reżyser przedstawienia, takowy znalazł i dzięki temu nie popadł w banał. Do współpracy zaprosił aktorów, którzy bardzo dobrze odrobili zadanie, a swoją energią zarażają widownię. Tak wiec warto wybrać się do teatru i zobaczyć historię, która pokazuje, że o prawdziwą miłość trzeba zawsze walczyć do końca.
Mateusz Frąckowiak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz