poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Animowany Poznań



Tegoroczny Animator obfitował w wiele interesujących wydarzeń. Była to jedna z ciekawszych edycji, w jakich miałem okazję uczestniczyć. Cieszę się, że poznaniacy coraz chętniej przenoszą się w świat animacji i dostrzegają to, co w niej najważniejsze, a więc mądrość i coraz ciekawszą, nierzadko poruszającą tematykę.
Zacznijmy od Przeglądu konkursowego, który z wiadomych przyczyn budził największe zainteresowanie. Złotego Pegaza otrzymał "Ab ovo" Anity Kwiatkowskiej-Naqvi. Niezwykle interesująca opowieść o tym, co dla większości kobiet jest najważniejsze, czyli macierzyństwie. Według mnie był to jeden z najlepszych tytułów, ewidentnie zasługujący na wyróżnienie. Srebrny Pegaz powędrował w ręce Diane Obomsawin za "Kaspara". Uzasadnienie jury nie wzbudza żadnych kontrowersji. Rzeczywiście była to piękna opowieść, w której można odnaleźć wiele prostych prawd życiowych pokazanych w niekonwencjonalny sposób. Mnie ujął także specyficzny klimat, dzięki któremu oglądało się to z zaciekawieniem. Wreszcie Brązowego Pegaza przyznano Zbigniewowi Capli za "Toto".  Akurat z tym werdyktem bym polemizował. Fakt, sposób wykonania nietuzinkowy, ale nic poza tym mnie nie zachwyciło. Z pewnością znalazłbym coś lepszego, zasługującego na docenienie ze strony jury. Chociażby "Małego wampira Kaliego", "Cichy umysł", "Tylko 8 minut" czy też "Dzikiego". Chciałbym także wspomnieć o jeszcze jednej pozycji, której wprawdzie nie przyznałbym nagrody, ale ubawiłem się na niej setnie. Mam tutaj na myśli "Łukasza i Lottę" w reżyserii Renaty Gąsiorowskiej. Kto nie widział niech koniecznie zobaczy historię stożki i gruszka.
Spodziewanym hitem okazał się przegląd twórczości Johna R. Dilwortha. Jego animacje wzbudziły salwy śmiechu w kinie Muza. Jeżeli ktoś nie kojarzy tego jegomościa podpowiem, że jest to twórca słynnego "Chojraka - tchórzliwego psa" znanego z anteny Cartoon Network. Zresztą najstraszniejsze odcinki tej serii można było sobie przypomnieć podczas tegorocznej edycji. Ja jednak powrócę do jego innych dzieł. Najbardziej podobał mi się "The dirdy birdy", "Hector, the get-over cat" oraz "Noodles & Nedd". Warto dodać, że prezentacji towarzyszył występ samego autora, któremu często towarzyszyła chętna osoba z widowni. Po pokazie ustawiła się kolejka chętnych po autograf. Jednak zanim ktoś go dostał, musiał odbyć obowiązkową rozmowę z reżyserem. Patrząc na miny poszczególnych osób, był to niezwykle miły obowiązek.
Z kolei wszyscy fani Monty Pythona mogli zobaczyć "Autobiografię kłamcy. Nieprawdziwą historię Grahama Chapmana z Monty Pythona". Od razu zaznaczę, że nie był to klasyczny hołd złożony jednemu z członków grupy. Film pokazywał go takiego jakim był rzeczywiście, z pozytywnymi oraz negatywnymi cechami jego charakteru. A zatem nie brakowało seksu i alkoholu, z czym kojarzony był komik. Bardzo dobrze, że nie jest to słodka laurka bo myślę, że takiej nie chciałby sam zainteresowany. A zatem dla fanów, ale nie tylko, jest to pozycja obowiązkowa.
Z bogatego programu tegorocznego Animatora warto było również zwrócić uwagę na filmy z muzyką kompozytorów związanych ze Studiem Eksperymentalnym Polskiego Radia. Było tutaj kilka tytułów, do których chętnie będę wracał przy różnych okazjach. Mam tutaj na myśli "Kartotekę", "Drogę", a także "Polską Kronikę Non-Camerową nr 8". Starsze animacje cały czas wzbudzają zainteresowanie, o czym świadczyła frekwencja na sali.
Zachwyciły mnie także animacje z Francji, gdzie wyróżniłbym cztery pozycje. Na pewno "Ślimaki", a więc klasyczną już opowieść, w której te niewinne zwierzęta zamieniają się w monstra niszczące wszystko, co stanie na ich drodze. Wzruszyli mnie "Trzej wynalazcy" udowadniający, że bardzo łatwo jest oceniać ludzi i ich starania na podstawie pobieżnej obserwacji. Z przyjemnością obejrzałem "Potr'i córkę wody", czyli przygody pewnego rybaka i syreny. Wreszcie nieźle ubawiłem się na "Złodzieju piorunochronów" Paula Grimault z 1944 roku.
Ten, kto lubi klasykę z pewnością nie mógł przeoczyć tytułów kojarzonych z Franciszką i Stefanem Themersonami. Nie są to rzeczy łatwe, ale warto je znać. Szczególnie mam tutaj na myśli "Oko i ucho" z 1945 roku. W ramach bloku "Oko i ucho, czyli polskie czyste kino" mogliśmy również obejrzeć animacje innych autorów. Z przyjemnością patrzyło się na "Słodkie rytmy" Kazimierza Urbańskiego czy też "Sztandar Młodych" Jana Lenicy i Waleriana Borowczyka. Ten ostatni był reklamą dobrze znanego dziennika dla młodzieży wydawanego w latach 1950-1997. Mimo że od jego powstania minęło już trochę czasu, oglądało się to lepiej niż niektóre reklamy obecnie wydawanych tytułów prasowych.
Podsumowując, uważam że szósta edycja Animatora udowodniła, że warto nadal w niego inwestować. Jest jeszcze wielu autorów, których dzieła należy pokazywać. Mogą się od nich uczyć współcześni autorzy animacji. Z kolei widzowie przekonują się, że istnieje nie tylko kino animowane ze znakiem jakość Walta Disneya. Tak więc z niecierpliwością czekam na następną edycję, która tradycyjnie zawita do Poznania latem przyszłego roku.

Mateusz Frąckowiak



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz