Twórcy, którzy postanawiają wystawić sztukę zaprezentowaną wcześniej w postaci czytań, mają zawsze niełatwe zadanie. Trzeba bowiem mieć pomysł na to, w jaki sposób zaskoczyć widza, a jednocześnie nie zepsuć tego, co zobaczyliśmy wcześniej. "Metafory Rzeczywistości" udowadniały nam już wielokrotnie, że bywa z tym różnie. "Kwaśne mleko" Maliny Prześlugi jest niezwykle inteligentnym i mądrym tekstem, stanowiącym świetny komentarz do otaczającej nas rzeczywistości. Takie teksty trzeba wystawiać, dlatego dobrze że się stało, że w Teatr Polski podjął się tego zadania. Pytanie, z jakim skutkiem?
Muszę przyznać, że kiedy wszedłem do Malarni, moją uwagę przykuła interesująca scenografia. Miała ona w sobie pewną aurę tajemniczości. Wraz z rozpoczęciem przedstawienia, poszczególne jej elementy stawały się jaśniejsze. Wspomnę tutaj przede wszystkim o pewnym obiekcie, ustawionym na środku sceny, przykrytym białą płachtą. Nie chcę wam popsuć zabawy, dlatego nic więcej nie napiszę. Za to chciałbym wspomnieć o początku przedstawienia, kiedy to w rytm dobrze dobranego podkładu muzycznego zaczynają się pojawiać poszczególne postaci, jedna po drugiej. Jest to bardzo zabawne i stanowi udane podprowadzenie do tego, czego za chwilę będziemy świadkami.
Zaintrygowały mnie poszczególne postaci dramatu, również ze względu na niebanalny kostium. Prym wiedzie tutaj Andrzej Szubski jako Podstawowa Komórka Społeczna. Przypomina nieco Człowieka Dwie Twarze z filmu "Batman Forever". Jest przy tym autentyczny, zabawny, a nawet nieco przerażający. Świetnie wczuł się w rolę, wiedział kogo gra i w jaki sposób powinien poprowadzić swoją postać(postaci). Jak zwykle rewelacyjna okazała się Teresa Kwiatkowska. Jej Pierwsza Komórka to przewodnik po skomplikowanych meandrach ludzkiej psychiki. Tłumaczy nam zawiłe pojęcia związane z genetyką, a przy tym nie przestaje śmieszyć. Ta aktorka wręcz stworzona jest do tego typu ról, co udowadniała nie raz. Starzy bywalcy Teatru Polskiego wiedzą co mam na myśli. Pozytywnym zaskoczeniem jest Ewa Szumska. Podczas wrześniowej prezentacji jej Matka była jakby lekko wycofana i tylko nieraz wychodziła przed szereg. Tymczasem w gotowym już spektaklu aż kipi od emocji, a jej końcowy monolog wywołuje dreszcze. No i nie mogę nie wspomnieć o Dorocie Kuduk. Gra tutaj Alinę, a więc niejako centralną postać. Od niej wszystko się zaczyna i w niej nastąpi przemiana, mająca pewne konsekwencji dla całej opowieści. Aktorka wydobywa z siebie ogromne pokłady emocji, ale potrafi być jednocześnie autentycznie zabawna. Z pewnością jest to jej najważniejsza rola spośród tych, które miała okazję zagrać w Poznaniu. Trzeba także odnotować debiut sceniczny na deskach Teatru Polskiego Marceli Stańko. Szkoda tylko, że mało przekonujący. Kiedy ją obserwowałem odniosłem wrażenie, jakby sama nie wiedziała, w którą stronę chce poprowadzić postać Matki Boskiej. Nie wiem czy jest to wina reżyserki, która nie do końca wytłumaczyła jej w jaki sposób ma to zagrać czy może samej aktorki. W każdym razie efekt końcowy nie jest satysfakcjonujący.
Podczas czytań udało się zachować bezkrytyczne podejście do całej historii. Nikt nikogo nie oceniał, tylko przedstawiał swoją wizję. Ocenę pozostawiono widzowi. Nie inaczej jest i tym razem. Pamiętajmy, że nawiązanie do sprawy z Katarzyną W. jest bardzo umowne. Oczywiście jest to najważniejszy wątek i wokół niego budowane są pozostałe. Grunt, żeby nie przesłonił całości, a tutaj tak nie jest. Tym, którzy zamierzają wybrać się na ten spektakl, polecam wsłuchiwanie się w tekst, który zawiera w sobie wiele smaczków. Tylko zdolna pisarka jest w stanie w tak zabawny i poważny zarazem sposób napisać o dramacie kobiety, o której powiedziano i napisano w Polsce chyba już wszystko.
"Kwaśne mleko" można uznać za interesujący komentarz w sprawie macierzyństwa, roli kobiety w społeczeństwie oraz wszechogarniających nas mediów masowych. Można zarzucić twórcom, że nie do końca wykorzystali potencjał wszystkich postaci. Mam tutaj na myśli przede wszystkim Światłość, która podczas czytań wydawała mi się niezbędnym elementem całości. Tutaj gdyby jej w ogóle nie było, nawet bym tego nie zauważył. Nie ma w tym żadnej winy Mariusza Adamskiego, który robił co mógł, żeby jakoś ratować swoją postać. Ale nieraz po prostu nic więcej nie da się już zrobić. Podobne przemyślenia mam przypadku Mamy Mamy. Pamiętajmy jednak, że jest to jeden z tych tekstów, który łatwo zepsuć. Na szczęście Ula Kijak tego nie zrobiła, a my otrzymaliśmy historię, wobec której z pewnością nikt nie przejdzie obojętnie.
Mateusz Frąckowiak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz