środa, 16 października 2013

Lekcja do poprawki



Eugene Ionesco nie należy do autorów, którego dzieła czyta się łatwo i przyjemnie. Z pewnością świetnie komentowały one zastaną rzeczywistość jeszcze kilkanaście lat temu. Pytanie czy dzisiaj jesteśmy w stanie wyczytać z nich coś, co byłoby pretekstem do żywej dyskusji. Czytając wypowiedzi reżysera przed premierą, miałem nadzieję, że tak właśnie się stanie. Jednak po wyjściu z teatru nasuwało mi się wiele pytań, z których najważniejsze brzmi: Czy warto było w ogóle wystawiać "Lekcję"?
Nie chciałbym zbyt długo rozpisywać się o samej historii. Szczególnie, że nie jest ona zbyt długa i mógłbym zepsuć spektakl tym, którzy nie mieli jeszcze okazji jej obejrzeć. Powiem tylko, że na scenie oglądamy trzy postaci: Profesora, jego młodą Uczennicę oraz służącą Marysię. Tytułowa lekcja jest swego rodzaju "pojedynkiem" na słowa i gesty pomiędzy Profesorem i Uczennicą. Napięcie rośnie z każdą kolejną minutą, a my zastanawiamy się do czego to wszystko doprowadzi. W dodatku momentami można odnieść wrażenie, że to młoda dziewczyna próbuje uwieść swojego interlokutora, doprowadzić go do szewskiej pasji. I niewątpliwie sprawia jej to radość.
Waldemar Szczepaniak, reżyser przedstawienia, a zarazem odtwórca głównej roli, nie wyciągnął z tekstu niczego, co stanowiłoby komentarz do tego, co tu i teraz. Miało być na przykład nawiązanie do słynnej historii z Fritzlem, który tolerował zło w najczystszej postaci. Przyznam się szczerze, że nie dostrzegłem tego wątku. A nawet jeżeli był, to niewyraźny, ciężko dostrzegalny. Zabrakło również zapowiadanego, wyraźnego komentarza do łatwości robienia kariery przez młodych ludzi w dzisiejszym świecie. Oczywiście można doszukać się tego w postaci samej Uczennicy, ale dla mnie byłoby to jednak zbyt naciągane. I tutaj niczym bumerang powraca kwestia aktualności tekstów Ionesco. Nie bez powodu tak rzadko sięgają po nie inne teatry. Może należało zestawić "Lekcję" z czymś nowszym i na zasadzie porównania stworzyć całą historię. Zdaję sobie sprawę, że autor był precyzyjny w tym, co pisał. Nie chciał, żeby cokolwiek zmieniano w jego sztukach. Nawet jeżeli chodziło o ustawienie mebli. Jednak czasy się zmeniają i nie wolno stać w miejscu. Można było zachować to, co najistotniejsze w oryginale, ale dołożyć pewne elementy, które stanowiłyby świetne uzupełnienie całości.
Światełkiem w tunelu jest tutaj aktorstwo. Bardzo podobała mi się Martyna Zaremba w roli Uczennicy, która próbuje ratować całość na tyle, na ile jest to możliwe. Widać, że rozumie swoją postać i wie, do czego ma ona zmierzać. Bawi się słowem i stara się zarazić optymizmem nieco zdezorientowaną publiczność. Wypada przy tym naturalnie, przez co nie sposób oderwać od niej wzroku. Swoją pracę domową świetnie odrobiła także Maria Rybarczyk. W oryginale jej Marysia stanowi tło dla wydarzeń dziejących się na scenie. Nie inaczej jest i tutaj. Nie wypadł źle również Waldemar Szczepaniak. Uważam, że jego mimika i wielkie oczy świetnie oddają charakter złowrogiego Profesora.
Na koniec wspomnę jeszcze o jednym zabiegu, który nie do końca mnie przekonał. Mianowiecie Maria Rybarczyk na samym początku zamyka drzwi wejściowe tak, aby nikt do momentu zakończenia przedstawienia nie wyszedł z teatru. Kiedy to zobaczyłem pomyślałem sobie, a co się stanie jezeli któryś z widzów jednak będzie chciał opuścić salę. No i niestety tak się stało. Wtedy Marysia szybko podbiegła do tej osoby i otworzyła drzwi. I w tym momencie czar prysł, a sam pomysł okazał się nieudany.
A zatem "Lekcja" w Teatrze Nowym nie do końca mnie przekonała. Zabrakło pomysłu na ukazanie tekstu Ionesco w nieco szerszym kontekście. Dlatego też całość przypomina nieco szkolną czytankę, w której ktoś interepretuje wszystko słowo po słowie, nie starając się zrozumieć szerszego kontekstu. Widać tutaj pewien potencjał i być może reżyser jeszcze nie do końca wie, w którą stronę chciałby pójść. Odnoszę takie wrażenie jakby cała praca była wykonana za szybko, na czas. Być może za kilkanaście tygodni ta sztuka będzie wyglądała nieco lepiej, czego życzę zarówno twórcom, jak i widzom.

Mateusz Frąckowiak



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz