Z Zofią Grażyńską,
tancerką Teatru Muzycznego w Poznaniu, rozmawia Mateusz Frąckowiak.
Fot. Bartosz Blecha
Kiedy po raz pierwszy
pomyślałaś, że chciałabyś zostać tancerką?
To nie był mój pomysł. Wybrałam
tę drogę ze względu na moją mamę. Zauważyła we mnie pasję do tańca. Jak tylko gdziekolwiek
pojawiała się muzyka, od razu zaczynałam tańczyć. Podrygiwałam nawet w
samochodzie, kiedy jechaliśmy na wakacje.
Czy ktoś jeszcze z twojej rodziny wykazywał zdolności artystyczne?
Niedawno w trakcie Świąt
dowiedziałam się, że moja babcia chciała tańczyć w zespole Mazowsze. Nawet
udało jej się tam dostać, ale rodzice nie wyrazili zgody i ostatecznie zmieniła
plany. Reszta rodziny to w większości lekarze.
Jesteś absolwentką Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej w Poznaniu. Jak tam trafiłaś i czy wśród nauczycieli był ktoś, kto wywarł największy wpływ na twój dalszy rozwój?
Po raz kolejny muszę wspomnieć o
mamie, która zabrała mnie na tak zwane drzwi otwarte, spodobało mi się, a
później okazało się, że się dostałam. Z największym sentymentem wspominam
nauczycielkę tańca klasyczna, panią Profesor Alicję Curujew oraz Leszka Rembowskiego,
którzy starali się zarazić pasją do tego zawodu wszystkich swoich uczniów. Tę
pasję ma zresztą do dnia dzisiejszego.
Łatwo było znaleźć pracę po zakończeniu edukacji?
Nie, to było ciężkie wyzwanie. W
klasie miałam dziewięć osób, z czego w zawodzie pracują zaledwie cztery. Tuż po
skończeniu szkoły moja grupa jeździła na audycje, które odbywały się w całej
Polsce. Koniec końców niektórzy wyjechali za granicę, bo tutaj nie było dla
nich miejsca.
Jak trafiłaś do Teatru Muzycznego w Poznaniu?
Najprościej rzecz ujmując, miałam
dużo szczęścia. Kiedy porzuciłam wszelkie nadzieje na to, że znajdę pracę w
zawodzie moja mama dowiedziała się, iż Teatr Muzyczny organizuje audycje
muzyczne przy okazji premiery spektaklu „Jekyll & Hyde”. Stwierdziłam, że
jeżeli tym razem także się nie uda, już więcej nie będę próbowała. Tym razem
szczęście mi dopisało, aczkolwiek moim zdaniem w życiu nic nie dzieje się bez
przyczyny.
Występujesz prawie we wszystkich spektaklach, które grane są na scenie przy ulicy Niezłomnych. Do którego z nich masz największy sentyment i dlaczego?
Zdecydowanie jest to „Jekyll
& Hyde”. Mam do niego sentyment, ponieważ dzięki temu przedstawieniu
dostałam się do Teatru Muzycznego, a także dowiedziałam się na czym polega
taniec w musicalu. Wcześniej w Szkole Baletowej uczyłam się tańca klasycznego,
współczesnego, jazzowego, charakterystycznego i historycznego. Jak się okazało,
wszystkie te techniki można połączyć w jedną całość i zaprezentować właśnie w
musicalu. Dzięki temu spektaklowi na nowo narodziła się we mnie pasja do tańca.
Jest jakaś różnica między tańczeniem w operetce i musicalu?
Nie. Oczywiście w operetce więcej
jest tańca klasycznego i charakterystycznego, ale nie są to duże różnice.
Ostatnio wystąpiłaś w musicalu „Madagaskar – musicalowa przygoda”, gdzie wcieliłaś się w pingwina Szeregowego. Było to zadanie aktorskie oraz wokalne. Jak przygotowywałaś się do tej roli?
Do każdego spektaklu zawsze przygotowuję się
sumiennie. Kiedy wiedziałam, że wystąpię w musicalu „Jekyll & Hyde”,
obejrzałam różne wersje filmowe tej historii, a także sięgnęłam po książkę.
Wszystko po to, aby lepiej zrozumieć tę historię. Podobnie było z innymi
przedstawieniami, takimi jak „Hello, Dolly!” czy „Nie ma jak lata 20., lata
30.”. Z kolei w przypadku „Madagaskaru – musicalowej przygody”, obejrzałam
chyba wszystkie odcinki serialu „Pingwiny z Madagaskaru”. W ten sposób chciałam
jak najdokładniej przybliżyć sobie postać Szeregowego, zrozumieć jego
charakter, wiedzieć czym się kieruje, jakie są jego relacje z pozostałymi
bohaterami. Tak jak zauważyłeś, było to dla mnie nowe zadanie
wokalno-aktorskie, dlatego pobierałam dodatkowe lekcje emisji głosu. Nie
chciałam bowiem zawieść tych, którzy na mnie postawili.
Fot. Fotobueno
Wcześniej
występowałaś również jako jedna z zakonnic w „Zakonnicy w przebraniu”. Kto
wyszedł z taką inicjatywą?
Życie tancerza nie jest łatwe, bo zawód ten można uprawiać tylko do pewnego czasu. Jaki masz pomysł na siebie za kilka lat?
Prywatnie jesteś miłośniczką podróży. Jaka była twoja największa życiowa wyprawa?
Kolejną twoją pasja jest pieczenie ciast.
Obserwując twoje konto na Instagramie, łatwo zauważyć, że uwielbiasz również fotografię. Myślałaś kiedyś o zajmowaniu się tym profesjonalnie?
Zainteresował mnie projekt o nazwie „Eight Sun”, do którego stworzyłaś choreografię. Opowiedz proszę coś więcej o tym przedstawieniu.
Brałaś także udział w koncercie w ramach rewizyty w Ironi Aleph High School of Arts w Izraelu i Tel-Awiwie. Jak wspominasz tamtą wizytę?
Co jest najważniejsze w tańcu: pasja, umiejętności czy praca?
Obecnie kończysz także studia z zakresu Pedagogiki Baletu na Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Jaki będzie tytuł twojej pracy dyplomowej?
Gdybyś miała taką możliwość, czy ponownie wybrałabyś tak trudny i wymagający zawód, jakim jest zawód tancerza?
Był to kierownik zespołu
wokalnego w Teatrze, Michał Łaszewicz. Stwierdził, że powinnam sprostać
zadaniu, ponieważ słyszał nie raz jak sobie podśpiewuję. Uczestniczyłam w kilku
próbach wokalnych z chórem, podczas których miałam okazję się wykazać,
zobaczyć jak wszystko funkcjonuje. Kierownik chóru zobaczył w jaki sposób
pracuję i czy w ogóle się do tego nadaję. Na początku byłam tylko jedną z
zakonnic, ale nie śpiewałam. Następnie wzięłam udział w kilku próbach, podczas
których mogłam się wykazać również aktorstwo. Wreszcie dostałam nuty i zaczęłam
się uczyć. Bardzo pomagały mi wtedy koleżanki z chóru, które mówiły co mam
robić i jak powinna wyglądać dana scena. Była to zatem wspólna praca. W tym
miejscu chciałam również podziękować pani choreograf, Ewelinie Adamskiej-Porczyk,
która zauważyła we mnie nie tylko tancerkę. Oczywiście nie mogę również
zapomnieć o reżyserze, Jacku Mikołajczyka, bez którego nie otrzymałabym takiej
szansy.
Życie tancerza nie jest łatwe, bo zawód ten można uprawiać tylko do pewnego czasu. Jaki masz pomysł na siebie za kilka lat?
Już od pewnego czasu myślę o tym,
żeby śpiewać. Zobaczymy na ile będę miała taką możliwość. Mam kilka innych
pomysłów na siebie, ale póki co nie chcę o tym głośno mówić.
Prywatnie jesteś miłośniczką podróży. Jaka była twoja największa życiowa wyprawa?
W ostatnich miesiącach mojej
edukacji w Szkole Baletowej pojechaliśmy do Izraela. Na miejscu poczułam się
jak w raju. Ludzie są spokojni, życzliwi, uczciwi, a życie toczy się swoim
torem. Była to dla mnie ważna wyprawa, gdyż tam miałam okazję rozwijać się w kierunku
tańca współczesnego poprzez doświadczenie związane z poznaniem mojej techniki uzupełniającej
zwanej gagą. Proszę nie mylić z Lady Gagą (śmiech). Jej twórcą jest Ohad
Naharin. Ma ona za zadanie pokazać tancerzowi w jaki sposób można się
świadomie poruszać. Są bowiem tancerze wybitni, ale brakuje im świadomości
własnego ciała.
Kolejną twoją pasja jest pieczenie ciast.
Jest to niemal rodzinna pasja.
Moja babcia jest kucharką z prawdziwego zdarzenia. Dzięki niej zaraziłam się
tym hobby, aczkolwiek piec i gotować zawsze uczyłam się sama. Moim zdaniem z tą
umiejętnością człowiek się rodzi. Gotowanie to mój sposób na relaks, miłe
spędzenie czasu. Z tym zresztą wiążę swoją przyszłość. Jeżeli tylko będę miała
okazję otworzyć własną kawiarnię lub cukiernię, na pewno wykorzystam te
umiejętności.
Obserwując twoje konto na Instagramie, łatwo zauważyć, że uwielbiasz również fotografię. Myślałaś kiedyś o zajmowaniu się tym profesjonalnie?
Jest to również jedna z moich
pasji. Fotografia, podobnie jak podróże i pieczenie, pozwalają mi się odciąć od
życia zawodowego. Aczkolwiek fotografia i pieczenie rozwijają mnie także
artystycznie.
Zainteresował mnie projekt o nazwie „Eight Sun”, do którego stworzyłaś choreografię. Opowiedz proszę coś więcej o tym przedstawieniu.
Jest to spektakl z czasów mojego pobytu w Szkole Baletowej.
Byłam wtedy w szóstej lub siódmej klasie. Tytuł nawiązuje do utworu, do którego
stworzyłam choreografię, do muzyki Amona Tobina. Przedstawienie to
przygotowywałam na konkurs choreograficzny w Bytomiu, o którym powiedział nam nauczyciel.
W tamtym okresie choreografia była moją pasją, w związku z tym postanowiłam
spróbować. Zamknęłam się w pokoju i zaczęłam tworzyć. Wówczas pasjonowały mnie
filmy w stylu „Apocalypto”. W związku z tym chciałam, aby w tym tańcu było coś dzikiego,
a głównym bohaterem prymitywny człowiek (śmiech).
Fot. Bartosz Blecha
W Teatrze Muzycznym w
Poznaniu często pracujesz z Pauliną Andrzejewską. Jednak wcześniej również
miałaś okazję ją spotkać przy okazji spektaklu „Homo Casus”. Jak wspominasz
tamtą współpracę?
Była to choreografia przygotowywana na konkurs baletowy, który
organizowany jest bodajże co trzy lata w Gdańsku. Polegał na tym, iż
nauczyciele układali choreografię zleconą przez organizatorów. One trafiały do
tak zwanego „banku” choreograficznego, spośród którego uczniowie wybrali jeden
z nich, aby zaprezentować go podczas konkursu. Wśród tych osób znalazła się właśnie
Paulina Andrzejewska. Choreografia w „Homo Casus” odzwierciedlała mój styl,
czyli była nieco agresywna i bardzo przemyślana. Zależało mi na jej
zatańczeniu, dlatego Szkoła Baletowa wysłała w tej sprawie list do
organizatorów z racji wygaśnięcia licencji. Wszystko spotkało się z pozytywnym
rozpatrzeniem ze strony komisji.
Brałaś także udział w koncercie w ramach rewizyty w Ironi Aleph High School of Arts w Izraelu i Tel-Awiwie. Jak wspominasz tamtą wizytę?
Zaczęło się od tego, że Poznańska
Szkoła Baletowa podjęła współpracę z Ironi Aleph High School, która wcześniej
współpracowała z Warszawską Szkołą Baletową. Najpierw do Poznania przyjechały z tamtego
rejonu dziewczyny i nasi nauczyciele zachęcali nas do nawiązania z nimi
kontaktów. Kiedy zobaczyłam jak niesamowicie są one zdyscyplinowane i jaką
perfekcję potrafią osiągnąć w tańcu, byłam tym zafascynowana. Dopiero w Izraelu
i Tel-Awiwie przekonałam się, skąd bierze się ta różnica między naszymi nacjami.
Tam ludzie mają inną mentalność, żyją innym rytmem. Co wieczór przy teatrze
organizowane są tak zwane potańcówki, na które przychodzą „zwykli” ludzie, na
przykład pary małżeńskie, młode i starsze osoby. Dziewczyny, które tam
spotkałam zaraziły mnie pasją do tańca i pokazały zupełnie nową technikę.
Dzięki tym doświadczeniom cały czas się rozwijam.
Co jest najważniejsze w tańcu: pasja, umiejętności czy praca?
Poznałam w życiu wiele dziewczyn,
które miały w sobie ogromną pasję, ale brakowało im warunków do tego, aby ją w
sobie rozwijać. Są też ludzie, którzy wkładają w to, co robią mnóstwo pracy,
lecz nie jest to związane z ich prawdziwą pasją. Koniec końców najważniejsze
jest czerpanie radości z tego co się robi, nawet jeżeli nie osiągamy perfekcji
w tym co robimy. Trening czyni mistrza, dlatego trzeba walczyć, aby coś w życiu
osiągnąć.
Czy praca w teatrze wiąże się z wieloma wyrzeczeniami?
Czy praca w teatrze wiąże się z wieloma wyrzeczeniami?
Wiąże się z wieloma
wyrzeczeniami, ponieważ często mamy próby rano i wieczorem, a czas pomiędzy
godziną 14 a 18 poświęcamy głównie na odpoczynek i obiad, a czasem nawet na
przygotowania do wieczornego spektaklu. W związku z tym życie prywatne okazuje
się dość mocno ograniczone. Jest to poświęcenie dla sztuki, ale jednocześnie
bardzo przyjemna praca, która sprawia mi dużo satysfakcji. Warto ją wykonywać,
bo nie ma lepszego prezentu niż zadowolona publiczność, bijąca brawo po
przedstawieniu. Dzięki teatrowi ludzie mogą zapomnieć o problemach i znaleźć
się w innym świecie.
Bardzo bliskim dla
ciebie projektem są zapewne „Opowieści zimowe”. Byłaś zdziwiona, kiedy Janusz
Kruciński zadzwonił właśnie do ciebie?
Byłam bardzo zdziwiona, ponieważ stało się to dość
niespodziewanie. Tuż po Świętach, kiedy mieliśmy dla siebie trochę więcej
czasu, akurat piekłam sernik. Aż tu nagle dzwoni ktoś z nieznanego numeru.
Rzadko odbieram telefon w takich sytuacjach, ale tym razem postanowiłam
postąpić inaczej. W słuchawce usłyszałam głos Janusza Krucińskiego, który
zapytał, czy nie chciałabym wziąć udziału w tym projekcie, bo będzie autorem
koncepcji inscenizacyjnej. Powiedział, że tym razem ma dla mnie zadanie
aktorskie, a nie taneczne. Spodobał mi się ten pomysł, chociaż na początku nie
wiedziałam jaki ma pomysł na tę postać oraz cały spektakl. Dla mnie był on o
tyle interesujący, że zaczęłam patrzeć na teatr z zupełnie innej strony. Poczułam,
że mogę rozwijać się także na innych poziomach. Teatr Muzyczny w Poznaniu dał
mi taką możliwość, dlatego jestem bardzo wdzięczna Januszowi, Edycie Krzemień,
a także zastępcy dyrektora ds. artystycznych, Panu Piotrowi Deptuchowi, który
wyszedł z tą inicjatywą. Niezależnie od tego ile osiągnę w tym zawodzie, zawsze
będę wracać do „Opowieści zimowych”.
Fot. Radosław Lak
Jesteś rodowitą
poznanianką. Co najbardziej lubisz w tym mieście?
Nieraz kiedy przebywam w tym
mieście za dużo, zaczynam narzekać. Poszukuję innych miejsc, zaczynam
podróżować. Robię to po to, żeby uciec, ale również, aby zatęsknić. Kiedy
wracam do Poznania, czuję, że to jest właśnie mój dom. To miasto ma swój
niepowtarzalny klimat.
Obecnie kończysz także studia z zakresu Pedagogiki Baletu na Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Jaki będzie tytuł twojej pracy dyplomowej?
Jest to temat mało związany z
samą pedagogiką. Bardzo interesuje się Japonią i zdecydowałam, że chciałabym o
niej napisać pracę licencjacką. Tak więc temat brzmi „Jak wygląda taniec w
kulturze japońskiej?”. Większość tancerzy zna go wyłącznie z formy scenicznej
butoh, a ja chciałabym wykazać, jakie są podobieństwa między teatrem antycznym
w Grecji oraz jego japońską odmianą.
Gdybyś miała taką możliwość, czy ponownie wybrałabyś tak trudny i wymagający zawód, jakim jest zawód tancerza?
Myślę, że tak. Byłoby fantastycznie gdybym od początku
robiła to, co uwielbiam. Jednak nie żałuję czasu, który poświęciłam i nadal
poświęcam na taniec. Szanuję również decyzję moich rodziców. Skoro zauważyli we
mnie taką pasję, doceniam to.